Kapa na łóżku, baldachim oraz zasłony uszyte były z białej koronki. W przestronnej wnęce spostrzegła dziecinne mebelki oraz łóżeczko przyozdobione takim samym koronkowym baldachimem jak łóżko matki. Biel koronki żywo kontrastowała z ciemną drewnianą podłogą i lśniącymi, politurowanymi meblami. Całość sprawiała niezwykle romantyczne wrażenie. Rachel wkroczyła do tego niebywałego wnętrza jak do zaczarowanej krainy z sennego marzenia.
– Nigdy w życiu nie byłam w tak pięknym pokoju – szepnęła urzeczona.
– Tio Vincente urządził go specjalnie dla mnie po śmierci moich rodziców – powiedziała Carmen, zmieniając dziecku pieluszkę. – Kiedyś ten pokój był sypialnią moich dziadków. Pierwszą rzeczą, której się pozbyliśmy, były nieładne meble obite na czerwono i spłowiałe ścienne draperie.
Rachel domyśliła się, że dla młodej, nowoczesnej dziewczyny poprzedni wystrój musiał być przytłaczający. Jeszcze raz poruszyła ją wrażliwość seńora de Riano, który nie bacząc na swój własny ból, w pierwszym rzędzie pragnął ukoić cierpienia swej bratanicy.
– Czy przedtem mieszkaliście razem? – spytała Rachel, zaciekawiona wszystkim, co dotyczyło senora de Riano i jego rodziny.
– Nie. Mój ojciec był pierworodnym synem i odziedziczył ten dom po śmierci dziadków. Tio Vincente ma swoją własną willę, którą bardzo lubi, ale od czasu śmierci moich rodziców większość czasu spędza tu ze mną… Tutaj przynajmniej nie ścigają go demony przeszłości… Jego żona zginęła w tej samej katastrofie co moi rodzice.
– Wiem – powiedziała Rachel szeptem pełnym bólu.
– Powiedział ci o Leonorze? – W głosie Carmen słychać było zaskoczenie.
– Tak. – Choć nie wspomniał jej imienia, pomyślała. – Powiedział mi również, że była w ciąży. Och, to dla was obojga musiał być straszny cios! Nie dziwię się, że seńor Vincente kocha do szaleństwa Luisę. – W obawie, że jej zainteresowanie senorem de Riano stanie się zbyt widoczne dla Carmen, Rachel pospiesznie zmieniła temat. – To straszne, że Brian nie widział jeszcze własnej córki…
– Brian niczego nie ukradł – oświadczyła Carmen zapalczywie. – Pewnego dnia, gdy już oczyści swe imię, wróci do mnie i do Luisy. Tio Vincente jeszcze się przekona, że pomylił się co do jego osoby! – Spojrzała na Rachel z sympatią. – Dlaczego nie usiądziesz w fotelu? Tak jest najwygodniej karmić dziecko.
– Masz rację. – Rachel była zachwycona, że Carmen odnosi się do niej tak życzliwie. – Ale nie wiem, czy Luisa zechce, bym ją karmiła… Może tym razem tylko postoję i popatrzę?
– Och, nie. Bardzo proszę… Gdy po raz pierwszy ujrzałam cię z wujkiem, nie wiedziałam, co o tobie myśleć. Bałam się, że nastawi cię przeciwko Brianowi… Ale widzę, że ty naprawdę go kochasz. – Urwała na chwilę. – Mówił mi wielokrotnie, że byliście sobie bardzo bliscy. On też cię bardzo kocha.
– Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – szepnęła Rachel. Miała łzy w oczach.
Gdy Carmen podała jej dziecko, nastrój Rachel zdecydowanie uległ zmianie. Luisa zaczęła ssać mleko z takim zapałem, że obie dziewczyny mimowolnie się roześmiały.
Rachel z uśmiechem pochyliła się nad swoją bratanicą.
– Gdy po raz pierwszy cię ujrzałam, maleńka, wydało mi się, że widzę twarz Briana i natychmiast cię pokochałam.
Carmen siedziała przez chwilę w zadumie, a potem blady uśmiech wypłynął na jej usta i powiedziała:
– Tio Vincente uważa, że spędzam z Luisą zbyt dużo czasu… Ale on nie rozumie, jaką przyjemność sprawia mi samo patrzenie na dziecko. Wiesz, nie mam ani jednego zdjęcia Briana…
– Za chwilę będziesz miała – oznajmiła Rachel. – Otwórz moją torebkę. W skórzanym portfelu znajdują się zdjęcia. Zatrzymaj je.
Gdy Carmen wyjęła cenne dla siebie pamiątki, w pokoju nastała cisza przerywana jedynie cichym cmokaniem Luisy. Rachel kątem oka obserwowała siedzącą na brzegu łóżka śliczną dziewczynę, która wprost pożerała wzrokiem zdjęcia Briana, zrobione przed jego wyjazdem z domu; na kilku zdjęciach był z przyjaciółmi oraz z Rachel i ich matką.
Luisa zdążyła już dawno opróżnić butelkę i zasnąć w ramionach Rachel, a Carmen nadal siedziała jak urzeczona, przeglądając w kółko te same zdjęcia. Tylko kobieta, która kochała mężczyznę całym sercem i duszą była w stanie tak bardzo przejąć się starymi fotografiami. Rachel przyszło nagle do głowy, że Brian zapewne zmienił się podczas tych sześciu lat. Zaczęła sobie wyobrażać, jak teraz wygląda… I znów spojrzała na Carmen. Jakąż była piękną kobietą! I sprawiała wrażenie bardzo zakochanej w Brianie… Jak to się mogło stać, że ją zostawił i zniknął – szczególnie jeśli wiedział, iż ma urodzić jego dziecko? To pytanie coraz częściej ją dręczyło, budząc nie tylko zdziwienie, ale również lęk. Czyż nie doceniał miłości tej wspaniałej kobiety?
Czy nie odczuwał żadnych skrupułów wobec senora de Riano, który zatrudnił go w swym przedsiębiorstwie ze względu na wieloletnią przyjaźń z przeorem?
Nie mogła natomiast sobie wyobrazić, żeby Vincente de Riano zachował się tak samolubnie i nieodpowiedzialnie. Ta rola zupełnie do niego nie pasowała. Choć Rachel denerwował autorytatywny sposób, w jaki zwykł ją traktować, jakoś nie potrafiła żywić do niego niechęci. Coś fascynowało ją w tym mężczyźnie i jednocześnie rozbrajało… Potrafił być niezwykle czuły i troskliwy. Otoczył Carmen i dziecko prawdziwie ojcowską miłością.
W gruncie rzeczy to bardzo wrażliwy i subtelny człowiek, rozmyślała. Z pewnością obce mu było wszelkie okrucieństwo i bezwzględność. Choć wczoraj potraktował ją dość szorstko – rozumiała teraz tego przyczyny. Miał przecież wszelkie powody, by żywić niechęć i pogardę dla Briana. A ona, Rachel, ostatecznie była jego rodzoną siostrą. Seńor de Riano miał prawo potraktować ją podejrzliwie. I to dlatego w pierwszych słowach zażądał, by natychmiast wracała do Nowego Jorku.
A jednak nie pozwolił jej wyjechać… Jej szczera miłość do brata go rozbroiła. Postanowił ją czasowo zatrudnić, by mogła spokojnie czekać na wiadomość od Briana.
– Z zamkniętymi oczami Luisa wygląda jak pani rodzona córka, seńorita. – Niski, zmysłowy głos sprawił, że Rachel drgnęła i nagle powróciła do rzeczywistości. – Maleńka śpi sobie, wielce zadowolona, ale nie wie, że pani pora posiłku już dawno minęła i jeśli natychmiast temu nie zaradzimy, być może będę musiał również i panią zanieść do łóżka. – Vincente de Riano, uśmiechając się łagodnie, wyjął niemowlę z jej ramion i ostrożnie umieścił w łóżeczku.
Rachel była tak bardzo zmieszana jego fizyczną bliskością i żartobliwymi, dwuznacznymi słowami, które wyszeptał prosto do jej ucha, że gdy wreszcie wstała, czuła, jak kolana się pod nią uginają.
Od momentu, gdy go poznała, cały czas myślała o nim obsesyjnie. Nie było chyba takiej chwili, by zdołała usunąć sprzed oczu jego wizerunek – i fakt ten naprawdę ją przerażał, zwłaszcza że znała seńora de Riano zaledwie od wczoraj.
Rachel była tak głęboko zamyślona, że w ogóle nie usłyszała, gdy Vincente de Riano wszedł do pokoju. Carmen na widok wuja pospiesznie wstała z łóżka i zaczęła nerwowo zbierać rozrzucone fotografie. Seńor de Riano nieoczekiwanie podniósł jedno zdjęcie i przyjrzawszy mu się uważnie, schował je do kieszeni marynarki.
Dziewczyna rzuciła Rachel zaniepokojone spojrzenie; obie w lot zrozumiały, że niebawem policja otrzyma zdjęcie Briana i będzie mogła skuteczniej go poszukiwać.
Vincente de Riano w kilku krokach podszedł do drzwi i otworzył je na oścież, czekając, aż obie razem z nim opuszczą pokój.
Carmen po cichu, by nie obudzić dziecka, wysunęła szufladę ozdobnego sekretarzyka i pieczołowicie umieściła tam wybrane przez siebie fotografie, resztę zaś włożyła z powrotem do torebki Rachel.
W ułamku sekundy Rachel i Carmen wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, jakby przypieczętowując przymierze, które przed chwilą zawarły.
Gdy Rachel mijała seńora de Riano, który stał w drzwiach z władczym wyrazem twarzy, gestem pełnym godności uniosła podbródek i odwróciwszy się nieznacznie, spostrzegła, że Carmen uczyniła to samo. Szlachetna twarz młodej kobiety wyrażała siłę charakteru i woli, i ten sam co u jej wuja władczy – zapewne rodzinny – rys.
Rachel zeszła po schodach do elegancko urządzonej jadalni, cały czas świadoma niepokojąco bliskiej obecności senora de Riano. Zastanawiała się nad jego stosunkiem do bratanicy i doszła do wniosku, że łączy ich niewątpliwie głęboka miłość i przywiązanie, ale jednocześnie wyczuwało się między nimi wyraźne napięcie.
To Brian stał się przyczyną rodzinnej waśni, pomyślała ze smutkiem. Brutalnie wkroczył w ich życie, przysparzając im mnóstwa cierpień i bólu. Ale przede wszystkim został ojcem – ojcem malutkiego dziecka, które potrzebuje miłości obojga rodziców.
Nagle przed oczy Rachel powrócił obraz smagłej, przystojnej twarzy senora de Riano, w chwili gdy gestem pełnym miłości gładził Luisę po policzku. Przemknęła jej przez głowę szalona, grzeszna myśl, że oto mała Luisa jest ich nowo narodzonym dzieckiem – jej i senora de Riano! Ze wstydem w sercu przyłapała się na tym, że całkiem poważnie zastanawia się, jak też by wyglądało jej życie u boku tego niezwykłego mężczyzny, gdy leżałaby w jego mocnych ramionach podczas długich, upalnych andaluzyjskich nocy i…
– Seńorita Ellis?
Policzki Rachel okryły się purpurą.
– Słucham…? – zająknęła się, widząc zdziwione spojrzenie Carmen i przerażona odkryciem, że seńor de Riano odsunął dla niej krzesło, żeby usiadła.
Jak długo już tak stał, przyglądając jej się badawczo, podczas gdy ona puszczała wodze wybujałej fantazji?
– Dziękuję – wykrztusiła wreszcie i ciężko opadła na rokokowe krzesło obite jedwabnym adamaszkiem. Unikając wzroku gospodarza, podziwiała przez długą chwilę politurowaną powierzchnię stołu, która lśniła jak lustro.
Przy ścianie za plecami Carmen stał wspaniały mebel intarsjowany kością słoniową, przypominający rodzaj sekretarzyka. Rachel patrzyła na to cudo sztuki meblarskiej jak urzeczona.
Senor de Riano, który zasiadł u szczytu stołu, śledził wzrokiem spojrzenie Rachel.
– Patrzy pani na vargueno – wyjaśnił. – To hiszpański sekretarzyk w mauretańskim stylu mudejar, którego wpływy utrzymywały się w Andaluzji aż po wiek osiemnasty. Istne cacko, nieprawdaż? To jedyny mebel w tym domu, do którego jestem naprawdę przywiązany.
– Rzeczywiście jest piękny.
– Powinnaś więc zobaczyć willę wuja – podjęła Carmen z entuzjazmem. – Znajduje się na samym szczycie i zawsze czuję się tam jak królowa w sułtańskim pałacu, która z góry obserwuje cały świat.
– Panna Ellis miała już okazję widzieć ten dom – pospieszył z wyjaśnieniem, widząc, że twarz Rachel znowu oblała się rumieńcem.
Carmen zawahała się przez moment, nim nalała sobie na talerz łyżkę zimnej, owocowej zupy, którą przed chwilą wniesiono.
– Nie wiedziałam, że już byłaś w Aracenie – powiedziała, patrząc zdziwionym wzrokiem na Rachel.
– Owszem – odparła Rachel i upiła łyk kompotu z gruszek. – Przeor klasztoru w La Rabida powiedział mi, że twój wuj może mi pomóc w odnalezieniu Briana.
Twarz Carmen spochmurniała.
– Ach, więc w ten sposób poznałaś wuja Vincente! -westchnęła.
– I był to, rzec można, szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ była właśnie bliska omdlenia – wtrącił swobodnie Vincente de Riano, rozlewając czerwone wino do kieliszków. – Oczywiście pomogłem jej stanąć na nogi.
Rachel znów poczuła, że oblewa ją fala gorąca, która niewiele miała wspólnego z panującym w pokoju przyjemnym chłodem. Tak bardzo chciała zapomnieć o tym incydencie, ale nie potrafiła, seńor de Riano zaś wcale jej tego nie ułatwiał. Żywo miała w pamięci tę chwilę, gdy trzymał ją tak blisko swego silnego, męskiego ciała, znosząc ją ze słońca, a potem troskliwie układał na leżance w cieniu arkad na błękitnym patio swego pięknego domu…
– Byłaś chora? – zaniepokoiła się Carmen.
– Ależ nie! – Rachel potrząsnęła głową. – Byłam trochę zmęczona.
– I głodna – dorzucił gospodarz, najwyraźniej delektując się tematem. – Dlatego poprosiłem dziś Sharom, żeby przygotowała specjalnie dla panny Ellis jagnięcinę z rusztu, taką, jaką tylko ona potrafi przyrządzić. Rozpływa się w ustach, jak to wy, Amerykanie, powiadacie.
Rachel obawiała się spojrzeć seńorowi de Riano w oczy, więc całą uwagę skupiła na Carmen. Ta zaś sączyła wino i przyglądała się obojgu z nie ukrywanym zainteresowaniem.
– Jagnięcina to jego ulubione mięso – zauważyła, jakby rozprawiała o kimś nieobecnym. – Tio mógłby ją jeść od rana do wieczora. Całe szczęście, że Sharom nie pozwala sobą dyrygować. Jest jedyną znaną mi osobą, która się go nie boi.
Wniesiono właśnie główne danie i Rachel poczuła się zwolniona z odpowiedzi.
Jagnię ze szparagami smakowało rzeczywiście wyśmienicie; Rachel rozkoszowała się każdym kęsem, zagryzając chrupiącą bułką i popijając winem, którego delikatny smak bardzo jej odpowiadał.
Kiedy jednak gospodarz chciał ponownie napełnić jej kieliszek, dyskretnie zasłoniła go ręką. Jeśli nadużyje alkoholu, będzie musiała się zdrzemnąć po lunchu, a tego przecież nie chciała. Czuła instynktownie, że w towarzystwie tego mężczyzny powinna być czujna i panować nad sobą. W przeciwnym bowiem razie… Cóż, już teraz zdawała sobie sprawę, iż pozostaje pod jego zmysłowym urokiem – urokiem, który działał na nią silniej niż najprzedniejsze wino.
Z błysku w jego oczach wyczytała, że doskonale wie, dlaczego odmówiła trunku. Z wyraźną satysfakcją otarł kącik ust białą serwetką, rozparł się wygodniej na krześle i skupił wzrok na swej bratanicy.
– Posłuchaj, chica – zwrócił się do niej po chwili namysłu. – Nim przejdziemy do deseru, chciałbym ci coś powiedzieć…
Rachel zauważyła, że dziewczyna zastyga na krześle jak mumia, a z jej twarzy w mgnieniu oka znika wszelkie ożywienie.
– Lekarz powiedział mi, że twoje ciśnienie wróciło do normy i możesz udać się w krótką podróż – oznajmił. – Postanowiłem więc przychylić się do twych próśb i pozwolić ci odwiedzić rodziców chrzestnych w Cordobie. Zawiozę cię tam, jeśli zechcesz, jeszcze dziś po południu.
– Tio! – zawołała Carmen radośnie. Najwyraźniej miała ochotę poderwać się z miejsca i uściskać wuja. Jednak jego następne słowa przykuły ją znów do krzesła.