W obawie, że zostanie przyłapana na podglądaniu odsunęła się od okna. Na szczęście Luisa już się obudziła i wymagała opieki.

Rachel, huśtając dziecko w kołysce, rozglądała się z zainteresowaniem po dziecięcym pokoju. Został stworzony na podobieństwo rajskiego zakątka – spokojnego, błogiego zakątka spowitego w błękit i biel.

Nagle ogarnął ją przejmujący smutek. Zdała sobie bowiem sprawę, że ten radosny pokój, pełen pluszowych zabawek, być może przeznaczony był dla nie narodzonego dziecka seńora de Riano… Jakiż musiał czuć ból za każdym razem, gdy wchodził do tego pokoju! Domyślała się teraz, że zmiana, jaką obserwowała w jego zachowaniu, prawdopodobnie była wynikiem nękających go tutaj wspomnień – wspomnień o szczęśliwym życiu z ukochaną żoną, które raptownie przerwała katastrofa…

Czując, jak wezbraną falą ogarnia ją przygnębienie, wstała z krzesła i poszła przebrać się w kostium kąpielowy.

Kilka minut później z Luisą na ręku schodziła na dół, aby popluskać się w chłodnym basenie.

Luisa uwielbiała wodę i obserwowanie radosnych reakcji dziecka sprawiało Rachel wielką przyjemność. Nim minął poranek, wszyscy pracownicy seńora de Riano znaleźli choćby chwilę czasu, aby popatrzyć, jak nińa baraszkuje w wodzie, a potem, zgłodniała, w mig pochłania mleko z butelki. Ich twarze promieniały miłością do małej muchachy, która pomogła zapełnić wielką pustkę w sercu ich patrona.

Po twarzy Rachel spływały strużki wody pomieszanej ze łzami. Na szczęście nikt nie domyślił się, że płacze. Niedługo odleci do siebie, do domu – a tam nie będzie seńora de Riano, jedynego człowieka, który mógłby wypełnić wielką pustkę w jej własnym, złamanym sercu.


Rozdział ósmy

Paquita rzeczywiście była łagodną, dobrze ułożoną klaczą i bez najmniejszych problemów szła za ogierem seńora de Riano. Po kilku minutach jazdy Rachel uwierzyła w swe umiejętności i mogła rozkoszować się chłodem cienistego lasu.

Vincente de Riano, ubrany na czarno, doskonale prezentował się w siodle. Jechał przodem na okazałym arabie i opowiadał Rachel o Maurach, którzy w średniowieczu władali Andaluzją. Słuchała tych opowieści z prawdziwym zainteresowaniem, jednocześnie obserwując żywiołowego ogiera, którego seńor de Riano prowadził żelazną ręką.

Po półgodzinie jazdy dotarli do rozległej polany, gdzie roślinność była rzadsza, a promienie słońca, przedzierając się przez liście, tu i ówdzie rozświetlały podłoże. Seńor de Riano zeskoczył z konia i stał przez chwilę, z uwagą przyglądając się Rachel, jak podjeżdża do niego na swojej klaczy. Miała na sobie podkoszulek i brązowe spodnie do konnej jazdy pożyczone od Carmen.

Gdy tak na nią patrzył, poczuła dreszcz biegnący jej po kręgosłupie i cieszyła się, że nie włożyła obcisłych szortów.

Początkowo, zaraz po opuszczeniu stajni, Vincente de Riano wydawał jej się bardzo daleki, zaaferowany własnymi myślami, jakby ze smutkiem rozpamiętywał przeszłość albo też rozważał jakieś obecne, palące problemy. Po kilku jednak minutach jego nastrój uległ raptownej zmianie. Twarz mu się rozpogodziła i zaczął bawić Rachel sympatyczną rozmową, jak przystało na gościnnego gospodarza. Od tamtej pory nic nie zmąciło ich wzajemnego porozumienia. Toteż pytanie, które teraz usłyszała, zelektryzowało ją.

– Jak długo rozmawiałaś w stajni z Estabanem, nim ja się tam pojawiłem?

– Może kwadrans… – Starała się, aby jej głos brzmiał naturalnie. Poluzowała wodze i obserwowała, jak Paquita skubie trawę, porastającą brzegi strumyka przepływającego przez polanę. – On doskonale mówi po angielsku – dodała. – O wiele lepiej niż pozostali stajenni.

– To zrozumiałe, zważywszy, że kilka lat pracował w Anglii – powiedział z marsową miną.

Rachel zebrała wodze do lewej ręki, przymierzając się do zejścia z konia.

– Jest naprawdę bardzo miły – rozwodziła się na temat Estabana, nie pojmując przyczyn złego humoru seńora de Riano. – Zaproponował, że może być moim tłumaczem, jeśli zechcę pojechać do Jabugo, żeby uzyskać więcej szczegółów w sprawie brata. – Zdecydowała się na wyznanie prawdy, wiedząc, że senor de Riano i tak szybko przejrzy jej sekretne plany.

I nagle para silnych rąk otoczyła jej talię i pomogła zeskoczyć z konia. Rachel poczuła się nagle tak słaba i bezradna, że nie mogąc ustać na nogach, oparła się plecami o jego twardą klatkę piersiową.

– Domyślałem się tego – rzekł z naciskiem i dodał tonem ostrzeżenia: – Powinnaś jednak wiedzieć, że Estaban jest żonaty! Jego żona lada chwila urodzi mu czwarte dziecko. Pozwól więc, że ja będę twoim tłumaczem, jeśli zechcesz gdzieś jechać.

Rozwścieczona z powodu wyraźnej insynuacji w jego słowach, odwróciła się doń gwałtownie. Twarz jej pałała, a oczy ciskały błyskawice. Stali teraz tak blisko siebie, że czuła bijące od niego ciepło i mięśnie jego ud tuż przy swoim ciele. Starała się odsunąć, ale on nadal trzymał ją w talii i nie zamierzał puścić.

– Jeśli… jeśli chce pan powiedzieć, że celowo z nim flirtowałam – broniła się – to grubo się pan myli! Luisa usnęła trochę wcześniej niż zwykle, więc poszłam do stajni, żeby poznać Paquitę przed jazdą… Nie miałam pojęcia, że Estaban tak dobrze zna angielski, i że będzie taki rozmowny… – Z wrażenia, że znajduje się w ramionach senora de Riano miała ściśnięte gardło i nie mogła dokończyć myśli.

– Estaban jest znany z powodu… swej elokwencji – zadrwił. – I sprawia tym ból swojej żonie.

Mieszanina podniecenia i urazy doprowadziła Rachel do gwałtownego wybuchu.

– Proszę mnie nie oskarżać! I nie życzę sobie, by udzielano mi wskazówek! Wyrosłam już z wieku, kiedy potrzebowałam opieki ojca. Nie jestem Carmen… – zająknęła się, widząc, jak twardnieją mu rysy twarzy.

– Dopóki będziesz przebywać pod moją opieką, dopóty nikt nie ma prawa widzieć cię w jego towarzystwie – rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Estaban rychło zrozumie, że chciałaś z nim tylko porozmawiać i przestanie ci się narzucać. Nie życzę sobie, aby następny skandal wiązano z nazwiskiem de Riano.

– Nie należę do rodziny de Riano, seńor! – rzuciła oburzona.

– Jesteś bliską krewną Luisy. Wydaje mi się, że jesteśmy bardziej związani, niż sądzisz – dodał zagadkowym tonem.

Z trudem przełknęła ślinę i odrzekła:

– Wcale nie zachęcałam Estabana!

– Nie musiałaś tego robić. Południowcy są bezbronni wobec kobiety o twoim typie urody. Poskramianie męskich zapałów należy zatem do kobiety.

– Ależ to absurd! – Ogień palił jej policzki. – Mężczyźni również są zdolni kontrolować swoje reakcje. Bóg obdarzył kobiety i mężczyzn po równo silną wolą, żeby…

– Ale kobietę obdarzył szczególnym atrybutem: urodą – wtrącił stłumionym głosem. – Spójrz choćby na swoją skórę… – Z nagłością, która wprawiła ją w osłupienie, położył swą silną, ciepłą dłoń na jej dłoni. W panice próbowała mu się wyrwać, lecz na próżno. – Zróbmy eksperyment, zgoda?

Podniósł jej dłoń do twarzy tak, by poczuła satynową gładkość własnej skóry. Rachel z wielkim trudem oddychała. Czuła, że drży pod wpływem narastającego w niej napięcia. Bezwiednie zamknęła oczy.

– A teraz z pewnością odczujesz różnicę… – Nieoczekiwanie przyłożył obie jej dłonie do swej twarzy tak mocno, że poczuła pod palcami kłujący zarost na jego szczęce.

Pragnęła go dotknąć od pierwszej chwili, gdy go poznała. Teraz całkiem niespodzianie ziściło się jej marzenie. Powoli traciła poczucie rzeczywistości, przerażona słabością, która ją obezwładniła.

– Musisz przyznać, że dotykając mnie, odczuwasz całkiem coś innego… – odezwał się głosem miękkim jak jedwab. – Czy możesz, patrząc mi prosto w oczy, zaprzeczyć, że Bóg naraża mężczyzn na znacznie poważniejsze pokusy?

Pochylił się ku niej i przez chwilę z drżeniem serca myślała, że weźmie ją w objęcia, on jednak tylko lekko nią potrząsnął. Uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy płonące dziwnym, intensywnym światłem.

– Czekam na odpowiedź – powiedział z pewnością siebie, która podziałała jej na nerwy.

Czyż naprawdę myśli, że udało mu się przekonać ją do swego punktu widzenia? To była oczywista prawda, że kobieta różni się od mężczyzny jak dzień od nocy. Ale czy senor de Riano nie wiedział, że jego doskonale zbudowana męska sylwetka, muskularne ciało, szlachetne rysy twarzy, dumne czoło… że wszystko to było równie pociągające? Tak bardzo pociągające, że miała nieodpartą ochotę porzucić wszelką dumę i zrobić jakiś czuły gest w jego kierunku – gest, którego później szczerze by żałowała…

Gwałtownie oderwała się od Vincente de Riano, a potem nieoczekiwanie wsiadła na Paquitę i odjechała. Czuła, że musi uciec jak najdalej od tego mężczyzny.

Słyszała, że woła za nią, ale nawet nie odwróciła głowy. Całkiem zapomniała o lunchu, który mieli zjeść na szczycie wzgórza.

Najpierw pomyślała, że to z powodu grzmotu Paquita nerwowo podskoczyła i puściła się w dół wzgórza w szalonym galopie. Po chwili jednak dotarł jej uszu tętent potężnych kopyt ścigającego ją ogiera. Senor de Riano z szybkością błyskawicy wyprzedził ją, chwycił jej wodze i zmusił Paquitę najpierw do kłusa, a potem do stępa. Rachel poprzez rzedniejące drzewa widziała asfaltową drogę – znak, że byli blisko stajni.

– Madre de Dios, Rachel! – zaklął zbielałymi wargami. – Co w ciebie wstąpiło? Czy nie widziałaś, że Paquita galopuje prosto na drogę? Za chwilę mógł ją spłoszyć jakiś samochód!

Rachel miała tak ściśnięte gardło, że z trudem oddychała.

– Przepraszam… – wyjąkała. – Nie pomyślałam o tym…

– Zostań jeszcze na moment w siodle, tam będziesz bezpieczniejsza. – Lekko zeskoczył z konia. – Muszę obejrzeć kopyto Kalifa. Dziwnie oszczędza lewą nogę, myślę, że coś go uwiera.

Ogromny ogier parskał i tańczył w miejscu, a Vincente de Riano przemawiał doń przez chwilę pieszczotliwie, potem zaś ostrożnie podniósł jego nogę, żeby obejrzeć kopyto.

Rachel chciała spytać, czy coś znalazł, ale nie ośmieliła się zakłócić jego koncentracji. Siedziała więc w kompletnym milczeniu, gdy nagle głośny dźwięk klaksonu przejeżdżającego samochodu rozdarł ciszę.

Jak w przerażającym koszmarze zobaczyła, że Kalif wierzgnął i mocnym kopnięciem powalił seńora de Riano na ziemię.

– Vincente! – krzyknęła rozpaczliwie i zapominając o własnym bezpieczeństwie, zeskoczyła z konia i podbiegła do ogiera, który przebierał teraz nerwowo kopytami i ze skruchą obwąchiwał swego pana.

Rachel uklękła i ujęła w trzęsące się dłonie głowę Vincente. Niestety, nie poruszał się. Cienka strużka krwi sączyła się po jego czole i spływała aż na policzek.

– Vincente… – powtórzyła. – Mój kochany… – Gładziła go po twarzy, modląc się w duchu, by otworzył oczy, ale on nadal leżał nieprzytomny. – Nie umieraj, proszę – błagała.

Ogier instynktownie wyczuł, że stało się coś złego. Pochylił łeb i trącał swego pana, jakby chciał przywrócić go do przytomności.

Rachel nie zastanawiała się ani chwili dłużej. Wskoczyła na Paquitę i ruszyła galopem przed siebie. Po kilku minutach, gdy już dojrzała zarysy stajni, zaczęła głośno krzyczeć o pomoc.

Prawie natychmiast pojawiło się na dziedzińcu kilku pracowników, niektórzy już na osiodłanych koniach. Chwilę później cała grupa z Rachel na czele pędziła co koń wyskoczy do miejsca, w którym wydarzył się wypadek.

Vincente de Riano nadal leżał nieprzytomny. Jego twarz miała barwę popiołu. Rachel płakała w głos, raz po raz wycierając łzy cieknące jej po policzkach. Nie mogła oprzeć się myśli, że opłakuje zmarłego.

Jeden z mężczyzn ostrożnie podniósł seńora de Riano z ziemi i przytroczył jego ciało do siodła. Gdy wyruszyli w drogę powrotną, Rachel miała wrażenie, że jedzie w żałobnym orszaku. Nie mogła oderwać oczu zamglonych łzami od bladej twarzy Vincente.

Gdy wjeżdżali na teren posiadłości, senor de Riano nagle zamrugał oczami, jakby powoli odzyskiwał przytomność. Otworzył je szeroko i natychmiast poszukał wzrokiem Rachel. Patrzył na nią przez chwilę w dziwnym skupieniu. Gdy podjechali pod dom, na tylnym dziedzińcu oczekiwała ich gospodyni oraz gromadka służby. Vincente de Riano chwiejnie, ale o własnych siłach stanął na nogi i odmówiwszy pomocy, kulejąc, wszedł do domu.

Na twarzach stajennych i reszty służby odmalowała się ulga. Rachel modliła się w duchu, dziękując Bogu, że wysłuchał jej próśb, a gdy wszyscy rozeszli się do swoich obowiązków, ona również wbiegła do domu i popędziła na górę do pokoju Luisy.

Godziny popołudniowe i wieczorne mijały przeraźliwie wolno, Vincente de Riano nawet nie zajrzał do pokoju dziecinnego. Rachel, trawiona coraz większym niepokojem, postanowiła zagadnąć pokojówkę, gdy ta przyniosła na górę butelkę z mlekiem dla Luisy.

Catana z wyrazem lęku na twarzy wyjaśniła, że senor od czasu wypadku w ogóle nie opuścił swego pokoju, co więcej, zabronił gospodyni wezwać lekarza i przykazał nikogo nie wpuszczać do środka.

Jakiż był uparty! I jaki dumny… – pomyślała Rachel z pewnego rodzaju podziwem, który zaczynał wzbierać w jej sercu. Przypomniała sobie nagle słowa Carmen, że Sharom była jedyną osobą wśród pracowników, której nie udało mu się zastraszyć…

Położyła Luisę do łóżka i pod wpływem nagłego impulsu pobiegła do swego pokoju, aby włożyć przynajmniej sandały. Nie miała czasu się przebierać. Musiała jak najszybciej zobaczyć seńora de Riano!

W samej koszuli nocnej i szlafroku, z rozpuszczonymi włosami, zbiegła lekko jak ptak w dół po marmurowych schodach, a potem, polegając jedynie na swym instynkcie, pokonała labirynt korytarzy i schodów, by znaleźć się wreszcie w drugim skrzydle budynku, który w istocie przypominał jakiś wykwintny pałac wschodniego szejka.

Gdziekolwiek rzuciła okiem, widziała przepięknie kwitnące rośliny, a balsamiczna woń róż i jaśminów przesycała powietrze i oszałamiała zmysły. Ta charakterystyczna mieszanka barw i zapachów już zawsze kojarzyć się jej będzie z Hiszpanią… Wspomnienie tego bajkowego domu i jego ciemnowłosego gospodarza zabierze ze sobą do Nowego Jorku i pielęgnować będzie w duszy aż do końca swych dni…

Boże, błagam, nie pozwól, by stało mu się coś złego! – modliła się żarliwie, podążając długim korytarzem ku masywnym podwójnym drzwiom, przed którymi stała stara gospodyni, załamując ręce w odwiecznym geście rozpaczy.