Przez cały czas, gdy mówiła, czuła na sobie baczny wzrok seńora de Riano; zmieszana, mocniej wcisnęła się w oparcie fotela.
– Czy opiekując się obcymi dziećmi, nigdy nie pragnęłaś mieć własnych?
Spodziewała się jakiegoś uszczypliwego komentarza – to pytanie jednak zbiło ją z tropu.
– Bardziej niż czegokolwiek innego na świecie! – powiedziała impulsywnie, ale natychmiast zorientowała się, że mogło to zabrzmieć niestosownie, dodała więc: – Oczywiście, we właściwym czasie…
– Cóż za interesujące sformułowanie! – roześmiał się sarkastycznie. – To może oznaczać wszystko, od pięciu dni do pięćdziesięciu lat.
– Trudno mieć dziecko, nie mając męża… – plątała się bezradnie.
Głośny, serdeczny śmiech wyrwał mu się z piersi. Rachel nie podejrzewała, że ten poważny mężczyzna potrafi śmiać się tak beztrosko jak młody chłopiec i teraz patrzyła na niego ze zdumieniem i niekłamanym podziwem. Z tym śmiechem było mu do twarzy, wyglądał młodziej i jeszcze bardziej uwodzicielsko. Przemknęło jej przez myśl, że bez niepokojącej obecności seńora de Riano jej życie będzie puste i bezbarwne.
– Jesteś chyba ostatnią z zagrożonego gatunku – wymamrotał, gdy już opanował śmiech.
Ta uwaga przywróciła ją do rzeczywistości.
– Jeszcze kilka nas zostało – odparowała, lekko się rumieniąc.
– Cóż z ciebie za zwodnicza osóbka, Rachel Ellis. W duszy niewinna jak pensjonarka, a jednak dość samodzielna, by w obcym kraju wynająć samochód i wyruszyć samotnie i zgoła bez pieniędzy na poszukiwanie brata.
Tą jedną kąśliwą uwagą zdołał przerwać wątłą nić porozumienia, jakie nawiązali. Rachel raptownie odwróciła ku niemu głowę. Jej fiołkowe oczy, pociemniałe ze złości, rzucały gniewne błyski.
– A więc zastawił pan na mnie pułapkę, pozwalając mi korzystać z usług Felipe! – zawołała z oburzeniem, zapominając, że mężczyzna, o którym mówiła, prowadził samochód. – Wiedział pan, iż lojalnie doniesie o każdym moim kroku!
– Felipe nie ma z tym nic wspólnego – odparł Vincente de Riano z lodowatym spokojem. – Telefonowano z wypożyczalni samochodów, gdzie w roztargnieniu zostawiłaś portfel z czekami podróżnymi opiewającymi na sumę kilkuset dolarów. Na szczęście zanotowali adres i mogli zwrócić zgubę, zaoszczędzając ci wielu kłopotów. – Wyjął z kieszeni cienki, niebieski portfel z dwoma ostatnimi czekami, jakie jej pozostały, i wręczył go Rachel.
Czuła się zawstydzona i upokorzona. Nim zdołała wydobyć głos, musiała kilka razy przełknąć ślinę.
– Przykro mi… – wyjąkała. – Przykro mi, że rzuciłam podejrzenie na Felipe. Był przecież dla mnie tak uprzejmy…
– Ja również pragnę być dla ciebie uprzejmy, Rachel – powiedział łagodniejszym tonem. – Ale ty ciągle widzisz we mnie potwora. Wystarczyło jedno słowo, a dałbym ci samochód i mogłabyś jechać dokąd chcesz.
– Nie chciałam wykorzystywać pańskiej uprzejmości – odpowiedziała, czując, że zamiast poczucia winy narasta w niej bunt.
– A więc od tej pory sam będę musiał zadbać, żeby nic ci nie brakowało podczas pobytu w moim domu i w moim kraju – powiedział tonem wyraźnej zaczepki.
Rachel zadrżała, ponieważ słowa te zabrzmiały w jej uszach złowieszczo. Wiedziała, że senor de Riano nadal jej nie ufał i teraz zapewne podejrzewał, iż spotkała się gdzieś potajemnie z Brianem.
– Myślałam, że ma pan do załatwienia mnóstwo ważnych spraw poza Sewillą – odparła z lekką ironią. – Sądziłam, iż właśnie z tego powodu zostałam zatrudniona do opieki nad Luisą.
– To prawda – zgodził się bez oporów. – I dzięki tobie mogłem załatwić nie cierpiące zwłoki sprawy w Maroku. Ale teraz, choćby jutro rano, możemy pojechać do mnie do Araceny i cieszyć się krótkimi wakacjami.
Do Araceny? Rachel czuła, że ogarnia ją prawdziwy strach.
– Nie… nie sądzę…
– Przepraszam, że wpadam w słowo – powiedział i szybko odpiął jej pas bezpieczeństwa. Odniosła wrażenie, że jego zwinne palce celowo dotknęły na moment jej uda. Poczuła w tym miejscu dziwne ciepło. – Dotarliśmy do celu – dodał – więc porozmawiamy później o jutrzejszym wyjeździe. Hernando nie lubi czekać.
Gdy wreszcie odsunął się od niej, Rachel mimowolnie westchnęła.
– Por Dios, Rachel! – zaniepokoił się. – Bardzo zbladłaś. Czy źle się czujesz? – Jego czarne oczy bezlitośnie badały jej twarz.
Szybko potrząsnęła głową i popatrzyła na swoje ręce, obawiając się podnieść na niego wzrok, by nie wyczytał z jej oczu prawdy.
– Nic mi nie jest – skłamała.
– W takim razie, skoro nie jesteś chora, mogę przypuszczać, że coś przede mną ukrywasz.
Odrzuciła głowę do tyłu.
– Podejrzewam, że chce pan usłyszeć, iż podczas pańskiego pobytu w Rabacie spotkałam się z moim bratem – odparowała.
Twarz jego nagle przybrała lodowaty wyraz.
– A czy tak było w istocie?
– Proszę skontaktować się z klasztorem w La Rabida! Zakonnik z pewnością opowie panu o mojej ostatniej tam wizycie i potwierdzi, że nie zastałam przeora! – Z impetem otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu.
Vincente de Riano zdołał ją dogonić, nim weszła do Malagenii. Władczym ruchem ujął ją pod ramię i pewnie wprowadził do środka.
– Odwiedzałem przeora kilkakrotnie – wyjaśnił z niezmąconym spokojem, nie bacząc na jej oburzoną minę – ale niestety nie miał żadnych nowych wiadomości o Brianie. Naprawdę mogłaś poprosić Felipe, żeby cię tam zawiózł. Przede wszystkim jednak przykro mi, że nie zwróciłaś się z tym do mnie.
– Nieprawda – powiedziała drżącym głosem, modląc się w duchu, by wreszcie puścił jej ramię. – Nie ufa mi pan ani odrobinę więcej niż podczas naszego pierwszego spotkania.
Nastała chwila napiętej ciszy.
– Ale to niczego nie wyjaśnia, Rachel – odezwał się ponamyśle. – W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego tak zbladłaś.
– Być może dlatego, że jestem głodna – odparła z fałszywym uśmiechem. – W domu zazwyczaj jem o szóstej… Nie jestem przyzwyczajona do tak późnych posiłków.
– Podajemy przecież podwieczorek. Sharom powiedziała mi, że dzisiaj wcale nie chciałaś jeść. – Zacisnął dłoń na jej ramieniu. – Rachel… – wypowiedział jej imię zdławionym głosem, jakby dotarł do kresu wytrzymałości. – O co chodzi?
– Vincente!
Męski głos, który rozległ się za ich plecami sprawił, że Rachel wyrwała się senorowi de Riano i szybko odwróciła. Policzki miała zarumienione, gdy podawała rękę stojącym przy barze szefowi policji i jego żonie.
– Vincente powiedział nam, że to pani pierwsza wizyta w Hiszpanii, seńorita Ellis. – Ciemne oczy Hernando Vasqueza przesuwały się po jej twarzy z niekłamanym podziwem. – I jak się pani u nas podoba?
– To piękny i interesujący kraj, senor Vasquez – odrzekła. – Historia stoi tu przed oczami jak żywa.
– Pięknie powiedziane – Hernando Vasquez skinął aprobująco głową. Był postawnym mężczyzną około pięćdziesiątki, o sumiastych wąsach i lekko siwiejących skroniach. – Proszę spróbować naszego specjalnego hors d 'oeuvre, seńorita – zachęcił.
Rachel zerknęła z przerażeniem na zwinięte płaty surowej ryby, z której wystawały drobne ości. Na sam ten widok buntował się jej żołądek. Drink, którym poczęstował ją Hernando, był również okropny. Po jednym łyku mimowolnie skrzywiła twarz. Vincente de Riano nie omieszkał tego zauważyć.
– Musisz dać Amerykanom trochę więcej czasu na aklimatyzację, mój drogi – powiedział z lekkim uśmiechem. – Wiem już, że tapas z szynką i serem są bardziej w jej guście. A co do sangrii, to do smaku mieszanki soku pomarańczowego z sherry trzeba się przyzwyczaić. Dojrzała valdapeńa będzie naszemu gościowi bardziej odpowiadać. Proszę, spróbuj tego, Rachel.
Niepewnie wyciągnęła rękę po kieliszek, a potem upiła łyk większy, niż zamierzała.
– Dziękuję, bardzo dobre wino – pochwaliła. Starała się nie patrzeć na sen ora de Riano, bowiem za każdym razem, gdy na niego zerkała, napotykała jego czujny wzrok.
señora Vasquez roześmiała się i poklepała Rachel po ramieniu.
– Proszę nie przejmować się moim mężem, panno Ellis. Lubi sobie żartować z cudzoziemców. Zachowuj się przyzwoicie, mi esposa – ostrzegła męża z udawaną powagą, na co starszy mężczyzna odpowiedział tubalnym śmiechem.
Rachel od pierwszego wejrzenia polubiła tę parę i od razu poczuła się bardziej swobodnie.
– Domyślam się, że powodem naszego spotkania jest mój brat, Brian – ośmieliła się powiedzieć. – I choć trudno mi uwierzyć, że popełnił jakieś przestępstwo, muszę taką ewentualność brać pod uwagę… Skontaktowałam się już z ambasadą i podano mi nazwiska kilku osób, które mogłyby służyć memu bratu prawną pomocą. Pragnę go więc odnaleźć, nim wrócę do Nowego Jorku… – Głos jej się łamał. – Jeśli mogłabym wam w czymkolwiek pomóc…
Hernando Vasquez zagryzł wargę.
– No cóż, muszę pani powiedzieć, seńorita, że przeor w La Rabida również wierzy w niewinność pani brata. Uważa, że Brian uciekł, ponieważ się czegoś przestraszył.
Rachel patrzyła w skupieniu na Hernando Vasqueza, a potem przeniosła wzrok na seńora de Riano, jakby poszukując u niego pocieszenia. Spoglądał na nią z powagą i pewnym współczuciem.
– Jeśli mielibyśmy zdjęcie pani brata – kontynuował szef policji – moglibyśmy rozesłać fotografie po całym kraju. Możliwe, że ktoś by go rozpoznał.
– Oczywiście, ma pan rację. Ale… – zająknęła się – ale sądziłam, że seńor de Riano już dostarczył panu jego fotografię. – Raz jeszcze zerknęła na swego towarzysza, ten jednak miał twarz nieodgadniona. – Przecież zabrał pan jedną fotografię, prawda? – spytała zuchwale, ale zaraz się stropiła. – Nie rozumiem… Nadal pan ją ma?
Vincente de Riano wyprostował swe potężne ciało. Odsunął się nieco od baru i skrzyżował ramiona na piersiach.
– Fotografia, która przedstawia panią i pani matkę, znajduje się teraz w rękach artysty, mojego przyjaciela. Maluje z niej wasz portret naturalnej wielkości. Chciałbym, żeby Luisa nie zapomniała o swych amerykańskich korzeniach. To ważne, żeby wiedziała kim jest… Będzie się czuła bezpieczniejsza w tym nieobliczalnym świecie.
– Cóż za piękny gest, Vincente! – Seńora Vasquez nie posiadała się z podziwu.
Rachel nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Kłębiły jej się w głowie sprzeczne myśli. Na wszelki wypadek wolała jednak nie patrzeć senorowi de Riano w oczy.
– Przywiozłam ze sobą kilka zdjęć Briana – zwróciła się do Hernando Vasqueza. – I postaram się dostarczyć je panu jak najszybciej. Oczywiście, zdjęcia te pochodzą sprzed kilku lat. Być może będą mało przydatne…
Vasquez dokończył swoją sangrię.
– Przynajmniej nasz człowiek będzie miał się na czym oprzeć, robiąc portret rysunkowy. Vincente twierdzi, że Brian mógłby być pani bratem bliźniakiem, więc to nam ułatwi zadanie. – Szef policji, widząc, że Rachel drży na całym ciele, dodał łagodnym tonem: – Ręczę, że zajmę się osobiście sprawą pani brata i dopilnuję, żeby sprawiedliwości stało się zadość.
Rachel skinęła ze zrozumieniem głową.
– O nic więcej nie mogę prosić. Dziękuję panu.
– Zapraszam więc teraz panią na kolację, podczas której popatrzymy na występy. – Hernando Vasquez podał jej ramię i poprowadził do restauracji.
Usiedli przy jednym ze stolików ustawionych wokół tanecznego parkietu.
Hernando Vasquez w pewnej chwili pochylił się nad Rachel i szepnął jej do ucha:
– Ogromnie się cieszę, że Vincente nareszcie wyszedł z domu… Po śmierci żony zmienił się nie do poznania… Stał się odludkiem. Czasami myślę, że żyje tylko dla małej Luisy… To takie smutne…
Rachel nagle zrozumiała, dlaczego Vincente de Riano wspomniał o zaadoptowaniu Luisy… To dziecko było jedyną radością w jego smutnym życiu wdowca. Wstrząśnięta tym odkryciem, z zamyśleniem oparła się o krzesło. Na szczęście nikt nie zauważył jej przygnębienia.
Podczas kolacji zmusiła się do jedzenia, choć całkiem straciła apetyt. Nie mogła patrzeć na seńora de Riano, nie myśląc jednocześnie o słowach Hernando. Unikała więc jak ognia jego wzroku i wdała się w pogawędkę z senorą Vasquez, podczas gdy obaj mężczyźni zajęli się własną rozmową.
Nagle światło reflektorów skupiło się na kobiecie i mężczyźnie, którzy stukając obcasami w rytm przejmującej melodii, rozpoczęli swój namiętny taniec. Mężczyzna, w założonym zawadiacko na bakier kapeluszu z szerokim rondem, spod zmrużonych powiek obserwował, jak kobieta zmysłowo kołysze biodrami i ociera falbaniastą spódnicą o jego nogi, wabiąc go, to znów odsuwając się kokieteryjnie.
Rachel wstrzymała oddech z wrażenia. W jednej chwili zdało jej się, że pod kapeluszem widzi niesamowicie przystojną twarz Vincente de Riano, a jego silne, męskie ciało swym naturalnym męskim wdziękiem nieubłaganie przyciąga ją do siebie. Miała nieodparte wrażenie, że to ona sama tańczy wokół niego… Zamknęła szybko oczy, by złudzenie szybciej pierzchło. Zawstydzona własną wyobraźnią musiała przyznać, że nigdy w życiu nie zaznała czegoś tak bardzo erotycznego.
Powoli otworzyła oczy i w ciemności ośmieliła się rzucić ukradkowe spojrzenie na Vincente de Riano. Wyraz jego twarzy był nieodgadniony, jakby błądził gdzieś daleko myślami. Niewątpliwie wspominał chwile namiętnej miłości, które przeżywał kiedyś z żoną… Rachel zrobiło się tak bardzo smutno na duszy, że chciała czym prędzej uciec z Malagenii – uciec od własnych obsesyjnych myśli, od uczuć, które budził w niej ten mężczyzna.
Podświadomie czuła, że wieczór ten skończy się dla niej katastrofą – ulegnie czarowi chwili i otworzy przed Vincente de Riano swe serce. Och, za wszelką cenę musiała ugasić ogień, który w nim zapłonął.
Dlaczego muzyka nie umilknie? Zmysłowe piękno tego tańca stało się teraz dla Rachel trudne do zniesienia. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek w życiu przyjdzie jej podziwiać flamenco – zawsze powracać będzie wspomnienie tego wyjątkowego, fascynującego wieczoru. I na samą myśl, że Vincente de Riano stanie się niebawem jedynie bohaterem wspomnień, rozpacz rozdzierała jej serce.
Z szokującą jasnością pojęła, że zakochała się miłością beznadziejną – uczuciem bolesnym, dręczącym, które kiedyś dawno temu prześladowało jej matkę… Wiedziała, że z tego rodzaju miłości nigdy nie można się wyleczyć.