– Lekarz powiedział mi również, że powinnaś trochę odpocząć od dziecka… Kilka dni, być może nawet tydzień, oderwania od codziennego rytuału prac dobrze ci zrobi. Powinnaś się wyspać do woli, odwiedzić przyjaciół… Taki relaks przyspieszy powrót do pełni zdrowia po ciężkim porodzie i długim połogu. Poprosiłem więc pannę Ellis – ciągnął po krótkiej przerwie – aby została w naszym domu i zajęła się w tym czasie Luisą. Pozostając trochę dłużej w Hiszpanii, zwiększa swe szanse na spotkanie z bratem… Oczywiście jest to dla nas wszystkich chwilowe rozwiązanie. Sam mam bardzo pilne sprawy do załatwienia w Maroku i muszę tam pojechać osobiście, będę więc spokojniejszy, pozostawiając Luisę pod opieką jej ciotki.
W umyśle Rachel kłębiły się sprzeczne myśli; zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego na wieść o jego wyjeździe ogarnęło ją dziwne rozczarowanie. W oczach Carmen natomiast pojawiły się łzy.
– Moi rodzice chrzestni bardzo pragną zobaczyć Luizę – poskarżyła się. – Chcę im ją pokazać… – Zatopiła twarz w dłoniach.
Oczy senora de Riano stały się nagle twarde, nieustępliwe.
– Jeszcze nie tym razem, chica – powiedział tonem zamykającym wszelką dyskusję.
Rachel pochyliła się w stronę Carmen.
– Kocham Luisę jak własną córkę – wyszeptała drżącym głosem. – Ona jest przecież częścią Briana… Przysięgam ci, że zajmę się nią najlepiej jak potrafię. Będziesz mogła dzwonić do mnie o każdej porze. I przyłożę wtedy słuchawkę do ucha Luisy, byś mogła do niej przemawiać, a ona będzie myśleć, że jesteś przy niej.
Carmen uniosła swą ciemną głowę i popatrzyła Rachel prosto w oczy.
– Naprawdę to zrobisz?
Spod zasłony ciemnych rzęs seńor de Riano posłał Rachel spojrzenie pełne wdzięczności. Było w jego oczach coś jeszcze, czego w pierwszej chwili nie pojęła – jakiś intrygujący błysk, który wprawił ją w całkiem niezrozumiałe podniecenie.
– Oczywiście, Carmen – odpowiedziała wreszcie, odrywając od niego oczy. – I doskonale cię rozumiem. Jeśli Luisa byłaby moja, równie ciężko byłoby mi się z nią rozstać. Ale wiem, że nawet najzdrowsza młoda matka musi czasem oderwać się od obowiązków.
Carmen przez chwilę w milczeniu rozważała słowa Rachel, po czym nieoczekiwanie podniosła się z miejsca i stanęła naprzeciw wuja z twarzą wyrażającą determinację.
– Pojadę dziś do Cordoby, ale jeśli sądzisz, że z powrotem zacznę spotykać się z Raimundo, to się grubo mylisz. Kocham Briana i zawsze będę go kochała! – rzuciła z pasją i wybiegła z pokoju.
– Proszę zbytnio nie przejmować się słowami Carmen, panno Ellis. – Vincente de Riano zapewne czytał w myślach Rachel, ponieważ w pierwszej chwili chciała wybiec za jego bratanicą, żeby ją pocieszyć. – Postęp został dokonany. Właściwie zawdzięczam to pani. Poradziła sobie pani z Carmen doskonale. – Przesunął uważnym wzrokiem po twarzy Rachel, po czym wypił swoje wino.
Poczuła się dotknięta. Przedstawił sprawę tak, jakby celowo manipulowała Carmen. A przecież wcale tego nie robiła!
– Mówiłam tylko szczerą prawdę, seńor – obruszyła się.
– Nigdy w to nie wątpiłem. I Carmen też nie, skoro zgodziła się wyjechać.
Weszła pokojówka, niosąc ciasto na deser. Rachel odczekała, aż znów zostali sami i podjęła temat, który najbardziej ciążył jej na sercu.
– Czy ów… Raimundo mieszka w Cordobie? – spytała.
– Tak.
– To się nie powiedzie, seńor – powiedziała po chwili napiętej ciszy. – Ręczę, że to się nie uda. Carmen za bardzo kocha Briana, aby pomyśleć o innym mężczyźnie. Takie już są kobiety.
– Czy chce pani przez to powiedzieć, że pod tym względem mężczyźni jaskrawo różnią się od kobiet? – spytał lodowatym głosem.
Rachel zorientowała się, że rozmowa nieoczekiwanie przybrała bardzo osobisty charakter. Odłożyła widelec, zastanawiając się, czy seńor de Riano ma na myśli własne małżeństwo, zawarte niewątpliwie z prawdziwej miłości. Jeśli tak, to wspomnienie o żonie nadal musiało być dla niego bolącą raną…
– Miałam tylko na myśli… – podjęła zmieszana.
– To oczywiste, co pani miała na myśli, senorita – przerwał jej gwałtownie. – Ale proszę być ostrożną w ferowaniu wyroków na podstawie przykładu swego ojca i brata. – Urwał i popatrzył na nią znacząco. – Widzę, że uporczywie porównuje pani do nich wszystkich mężczyzn.
To nieprawda! – chciała zawołać, ale powstrzymała się ostatkiem woli. Za dużo musiałaby wyznać temu mężczyźnie. Przecież to przeżycia związane ze Stephenem skłoniły ją do takich twierdzeń. Dziwne, że wydawał jej się teraz tak dalekim, obcym człowiekiem…
Od czasu przyjazdu do Hiszpanii nie odczuwała już bólu, który dotąd stale jej towarzyszył. Jedyne, co czuła, to żal do samej siebie, że w ogóle związała się ze Stephenem. Nie bez trudu, ale udało jej się wreszcie wznieść wysoki mur, którym odgrodziła się od przeszłości.
Z zamyślenia wyrwało ją zaciekawione spojrzenie senora de Riano. Ten oto człowiek zmienił jej życie w ciągu zaledwie dwóch dni! Nie powinna pozostawać z nim dłużej sama…Podziękowała za wyśmienity lunch i zaczęła wstawać z krzesła, gdy raptem mocna ręka spoczęła na jej dłoni. Poczuła, jak przez jej ciało przepływa strumień gorącego powietrza. Odniosła wrażenie, że jeśli ponownie podejmie próbę wstania z krzesła, pozna całą siłę tych długich, opalonych palców, które nie puszczą jej, aż zacznie błagać o łaskę.
– Gdyby nas ktoś obserwował, pomyślałby zapewne, że pragnie pani ode mnie uciec – zadrwił, nim puścił jej rękę. – A przecież gdyby tak było naprawdę, nie przyjęłaby pani propozycji pozostania w moim domu…
– To naturalne, że pragnę bliżej poznać moją małą bratanicę – powiedziała tonem usprawiedliwienia. Właściwie dlaczego musiała się tłumaczyć?
– A więc, nim pani odejdzie, chciałbym omówić warunki pani zatrudnienia. Przede wszystkim nie oczekuję, że będzie pani bez ustanku zajmować się dzieckiem. W czasie snu Luisy, zarówno w dzień, jak i wieczorami, może pani robić, co zechce. Gdyby chciała pani zrobić zakupy lub zwiedzić miasto, Felipe będzie do pani dyspozycji.
– Dziękuję, seńor – wymamrotała, chwytając zbyt gwałtowny oddech, który nie uszedł uwagi senora de Riano. – Nie zostanę jednak w Hiszpanii dłużej niż tydzień, więc nie sądzę, bym czegokolwiek potrzebowała.
– W każdym razie, gdyby pojawiły się jakieś nieprzewidziane potrzeby, proszę obciążyć tym mój rachunek… Odliczę to później od pani wynagrodzenia. Es claro?
– Tak, oczywiście – odparła, za wszelką cenę unikając jego wzroku.
– Felipe w każdej chwili potrafi się ze mną skontaktować oraz zadzwoni po lekarza w razie jakiegokolwiek problemu z Luisą. Mi casa es su casa, seńorita. Proszę czuć się jak u siebie w domu. Maria pokaże pani za chwilę pokój. Przylega do apartamentu Carmen, a więc będzie pani blisko Luisy. Czy ma pani jeszcze jakieś pytania?
– Właściwie, nie… Jest tylko jedna sprawa: muszę zatelefonować do Stanów, poproszę więc telefonistkę, by podała mi koszt rozmowy, i jeśli pan pozwoli, zapłacę przed wyjazdem.
Niespodziewanie odsunął krzesło i wstał, przesłaniając pokój swym potężnym ciałem.
– Chętnie wziąłbym teraz pieniądze – rzucił cierpkim tonem – ale, niestety, wzywają mnie sprawy nie cierpiące zwłoki i nie mam czasu czekać, aż pani uda się na górę i poszpera w swojej torebce. Będziemy więc musieli później załatwić tę sprawę niezwykłej wagi – dodał z wyraźnym sarkazmem.
Przeszło jej przez myśl, że niechcący go uraziła. Widocznie nie był przyzwyczajony do niezależnych, wyemancypowanych kobiet, które zawsze płacą same za siebie i nie oczekują od mężczyzny, że będą utrzymywane.
– Senor! – zawołała za nim i poderwała się z krzesła, pragnąc wyjaśnić, że nie zamierzała zrobić mu afrontu, ale on wyszedł już z pokoju i zdążył zniknąć w czeluściach korytarza.
Po chwili pojawiła się Maria, żeby poprowadzić gościa na górę. Rachel weszła za pokojówką do eleganckiego apartamentu, który miał stać się jej domem na najbliższe kilka dni. Odczuwała w duszy taki zamęt, a myśli tłukły się jej w głowie w szalonej gonitwie, że całkiem nie wiedziała, co począć ze sobą, ani też nie miała odwagi, by myśli te analizować.
– Senorita Ellis, telefon! Patron chce z panią rozmawiać.
Rachel słyszała dzwonek telefonu, myślała jednak, że to Carmen, która dzwoniła co wieczór, by zasięgnąć wiadomości o dziecku. Całkiem nie spodziewała się rozmowy z senorem de Riano, którego nie widziała od czterech dni, kiedy to odwiózł bratanicę do Kordowy. Na dźwięk jego imienia poczuła ucisk w żołądku.
– Dziękuję, Mario. – Położyła Luisę do łóżeczka, nakryła lekkim kocykiem i pospieszyła do telefonu stojącego przy łóżku Carmen. Drżały jej ręce, gdy podnosiła słuchawkę.
– Rachel? – usłyszała znajomy głos, który sprawił, że serce żywiej jej zabiło. – Nie masz chyba nic przeciw temu, bym mówił ci po imieniu? Ostatecznie jesteśmy jakby spokrewnieni, nieprawdaż? – Mówił żartobliwym tonem, bez cienia wcześniejszej irytacji.
W ustach jej zaschło z wrażenia; próbowała je zwilżyć, ale bez rezultatu.
– Nie… Oczywiście, że nie, senor.
– W takim razie powinnaś nazywać mnie Vincente, verdad?
Nie wiedziała co odpowiedzieć.
– Może… może kiedyś spróbuję – wyjąkała.
– Po jutrzejszym wieczorze z pewnością przyjdzie ci to bez trudu – rzekł z ożywieniem.
Poczuła dreszcz przebiegający po kręgosłupie.
– Jutrzejszym wieczorze? Nie rozumiem…
– To twoja pierwsza wizyta w Hiszpanii, prawda?
– Tak – przyznała, zaciskając rękę na słuchawce.
– A więc jako twój gospodarz pragnę zaprosić cię na wieczór flamenco, z którego Sewilla słynna jest na całym świecie.
Znów dreszcz podniecenia przeszył jej ciało.
– Zatrudnił mnie pan, bym zajmowała się Luisą, senor! – usiłowała protestować. – Obiecałam Carmen, że będę tu w dzień i w nocy.
– To była nieprzemyślana obietnica, pequena. Jedna z tych, których nie można dotrzymać.
Pequena? Nie znała tego słowa.
– Maria zajmowała się malutką Carmen, zaraz po jej narodzinach, a więc doskonale poradzi sobie także z Luisą – wyjaśnił.
Nastała chwila ciszy.
– Tak, ale jeśli Carmen…
– Jeśli Carmen zadzwoni, Maria spokojnie z nią porozmawia – przerwał jej gwałtownie. – Z pewnością dobrze cię zastąpi. W tej chwili jestem jeszcze w Rabacie, załatwiam tu interesy, ale zdążę wrócić na czas. Postaraj się być gotowa do wyjścia o wpół do ósmej, zgoda? – I nie czekając na odpowiedź, dodał: – Na wypadek gdybyś nie miała żadnego wieczorowego stroju, kazałem dostarczyć jutro rano kilka sukni z ulubionego sklepu Carmen. Mam nadzieję, że któraś z nich ci się spodoba. Muszę już kończyć… Buenas noches, Rachel.
– Senor? Vincente… Poczekaj! – zawołała, ale on już odłożył słuchawkę.
Targana sprzecznymi uczuciami, z zamętem w głowie, stała tak dobrą chwilę, nim zorientowała się, że ciągle trzyma w dłoni słuchawkę.
Pomysł spędzenia wieczoru z Vincente de Riano był niedorzeczny… Na litość boską, była przecież jego pracownicą! I to w dodatku pracowała u niego jedynie po to, by spłacić długi Briana…
Brian… Zamknęła oczy. Była siostrą Briana, a więc senor de Riano zapewne przypuszczał, że jest do brata podobna. Och, przecież uważał, że Brian jest chciwym, nieuczciwym człowiekiem! I teraz z pewnością chciał sprawdzić jej uczciwość. Był ciekaw, jak zareaguje na jego propozycję.
Ale nawet jeśli seńorem de Riano nie kierowały żadne ukryte motywy, czy naprawdę sądzi, że skorzysta z okazji i włoży suknię, którą jej kupił bez powodu? Być może był do takich zachowań przyzwyczajony, ale Rachel należała do zupełnie innego świata. Pogardzała kobietami, które potrafiły w ten sposób wykorzystywać okazje.
Bijąc się z myślami, zajrzała jeszcze raz do Luisy, a potem udała się do swojego pokoju, by zatelefonować do Nowego Jorku i wyjaśnić Liz, swej przyjaciółce, dlaczego zmieniła termin powrotu.
Liz podzieliła się z Rachel ostatnimi plotkami o Stephenie, który ponoć był ogromnie rozczarowany, że Rachel ciągle nie wraca do domu oraz zły, że znalazła sobie w Hiszpanii pracę.
Gdy wyjął z hotelowej skrzyneczki na korespondencję jej wymówienie, podobno zachowywał się jak szalony i wyznał Liz, że popełnił wielkie głupstwo i niczego bardziej nie pragnie niż powrotu Rachel. Zdaniem Liz, Stephen naprawdę cierpi i jest w takim stanie nerwów, że gotów pojechać do Hiszpanii i odnaleźć Rachel.
Na zranioną duszę Rachel słowa Liz podziałały jak balsam, nie poruszyły jednak jej serca. Była głęboko przekonana, że Stephen, cokolwiek by mówił, nie był zdolny do długotrwałego, poważnego związku. Podejrzewała, że mimo swej skruchy, był teraz zapewne w łóżku z inną kobietą, która go pocieszała.
Przez cały czas, gdy Liz plotkowała, Rachel myślała o senorze de Riano… Co teraz porabia, czy już śpi? E, na pewno nie! Gdzieś miło spędza ten wieczór… Nagle odczuła dziwny, niczym nieusprawiedliwiony ból, gdy tylko pomyślała, że być może koi swoją samotność i tęsknotę za Leonorą w ramionach jakiejś kobiety…
Przerażona tą myślą szybko podziękowała Liz za informacje, jeszcze raz stanowczo podkreśliła, że definitywnie zerwała ze Stephenem, po czym obiecała, że wkrótce znów się odezwie i odłożyła słuchawkę. Rozmawiając z Liz, cały czas nadsłuchiwała, co dzieje się w pokoju Luisy i zanim poszła spać, zajrzała tam jeszcze dwa razy. Gdy wreszcie była już w łóżku, sięgnęła po jedną z książek, które kupiła na lotnisku w Nowym Jorku do poczytania w podróży. Na pokładzie samolotu była jednak tak podniecona zbliżającym się spotkaniem z bratem, że w ogóle nie potrafiła skoncentrować się na lekturze. Nawet nie pamiętała tytułów książek.
Teraz wreszcie miała okazję trochę poczytać. Przekartkowała jednak kilka stron i doszła do wniosku, że nie pojmuje, co czyta. Zniecierpliwiona zaniknęła książkę i odłożyła ją na nocny stolik.,
Do licha, to przez Vincente de Riano! – pomyślała. Tym późnym telefonem zakłócił jej spokój. Nawet teraz, gdy był daleko stąd, w północnej Afryce, tembr jego głosu działał na nią tak pobudzająco i ożywczo jak łagodny, ciepły wiatr pustyni. Miała wrażenie, iż porusza zakończeniami jej nerwów, że całe jej ciało staje się czułe, otwarte, spragnione… Na co jednak liczyła?