Senor de Riano… Człowiek dziwny, trudny do rozszyfrowania. Próbowała sobie wyobrazić jego twarz bez groźnego marsa na czole, bez niebezpiecznych błysków w głębi czarnych oczu, i z tym obrazem – pogodnej i pięknej twarzy Vincente de Riano – zasnęła.


Przebudziło ją głośne pukanie do drzwi i melodyjny głos pokojówki.

– Już dziewiąta, proszę pani… Czy mam podać teraz śniadanie?

Rachel nie mogła uwierzyć, że spała tak długo. Podziękowała pokojówce i poprosiła o postawienie tacy na stoliku, a gdy dziewczyna zniknęła za drzwiami, popędziła do łazienki. Pozostała jej zaledwie godzina do końca doby hotelowej, ona zaś postanowiła jeszcze dziś hotel opuścić i, jeśli to będzie możliwe, odlecieć do Nowego Jorku.

W pośpiechu wzięła prysznic, a potem rozczesała długie jasne włosy i związała je w gruby węzeł na karku. Uszy ozdobiła kolczykami z pereł, które należały kiedyś do jej matki. Po chwili namysłu włożyła białą bawełnianą sukienkę z krótkim rękawem, wykończoną granatową lamówką i przepasała ją w talii parcianym, granatowym paskiem.

Patrząc na swe odbicie w lustrze, pomyślała znów o Brianie i na myśl o jego nieznanym losie zadrżała. Była zbyt zdenerwowana, by z apetytem myśleć o śniadaniu, ale pomna wypadków dnia poprzedniego, zmusiła się do zjedzenia ciepłej, maślanej bułeczki i połówki soczystej brzoskwini.

Pijąc gorącą, słodką kawę, podniosła słuchawkę i połączyła się z recepcją. Po chwili zamówiła miejsce w samolocie do Nowego Jorku, który wylatywał z Sewilli w samo południe. Następnie zadzwoniła na komendę policji i poinformowała o swoim planowanym wyjeździe.

Pozostało jeszcze tylko spakowanie bagażu. Miała jedną walizkę i podręczny neseser, więc ta operacja nie zajęła jej dużo czasu. Kwadrans później zeszła do recepcji, żeby się wymeldować i zapłacić rachunek.

Ładna dziewczyna siedząca za kontuarem obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.

– Senor de Riano zapłacił za pani dotychczasowy pobyt i polecił przekazać, że może pani tu pozostać, jak długo pani zechce.

Rachel aż wstrzymała oddech ze zdumienia. Jakiś niewytłumaczalny niepokój sparaliżował jej umysł i ciało. Była przekonana, że ten hojny gest nie wynikał li tylko ze szczodrości tego mężczyzny. Poczuła, jak wezbraną falą ogarniają gniew.

– Postanowiłam wyjechać i proszę o mój paszport! – powiedziała ostrym tonem.

– Oczywiście, proszę pani. – Recepcjonistka taktownie nie okazała zdziwienia.

Rachel schowała paszport do torebki, chwyciła bagaż i energicznym krokiem wyszła na dwór. Owionęło ją piekielnie gorące powietrze. Czy kiedykolwiek byłaby w stanie przyzwyczaić się do takiego żaru? Odsunęła tę zgoła śmieszną myśl; przecież jeszcze dziś wieczór będzie z powrotem w Nowym Jorku!

Wyjeżdżając z parkingu, zastanawiała się, dlaczego – senor de Riano ośmielił się zapłacić za jej pobyt w hotelu.

Dlaczego chciał, by miała wobec niego zobowiązania? Być może chodziło mu o wzbudzenie w niej głębszego poczucia winy za grzechy brata… Tak czy owak, nie zamierzała się z nim więcej zobaczyć, choć nie potrafiła przed sobą ukryć, że jego intrygująca osobowość mocno zapadła jej w pamięć.

Niespełna pół godziny później samochód Rachel mijał białe fasady sewilskich domów porośnięte barwną bugenwillą. Zerknąwszy na plan miasta, skręciła w Paseo de las Delicias i pojechała w kierunku górującej nad miastem Giraldy. Musiała trochę zwolnić ze względu na poranny ruch i dopiero wówczas zauważyła we wstecznym lusterku smukłą sylwetkę niebieskiego astina martina lagondy, który zdawał się skręcać wszędzie tam, gdzie ona. Mężczyzna siedzący za kierownicą tego sportowego pojazdu cały czas trąbił. Z początku nie zwróciła na to szczególnej uwagi. Dopiero gdy jakaś ciężarówka właściwie zepchnęła ją z drogi, zmuszając do skrętu w pierwszą uliczkę, a jadący za nią niebieski samochód uczynił to samo – niepokój na dobre wkradł się w jej serce.

W oślepiającym słońcu, które odbijało się od przydymionej szyby, nie mogła dojrzeć twarzy kierowcy. Z determinacją zahamowała i zaparkowała na pierwszym wolnym miejscu, mając nadzieję, że tajemniczy kierowca minie ją i zniknie w tłumie. Ale niebieski samochód zatrzymał się nie opodal. A więc nie był to czysty zbieg okoliczności.

Czy to możliwe, żeby Brian siedział za kierownicą tak drogiego, sportowego samochodu? – przemknęło jej nieoczekiwanie przez myśl. Mógł przecież dowiedzieć się, że wczoraj o niego pytała…

Wysiadła z wozu i czekała na reakcję drugiego kierowcy. Na widok senora de Riano, wysiadającego zza kierownicy niebieskiego auta serce podeszło jej do gardła z wrażenia. Dlaczego nie spotkał się z nią w hotelowym foyer? – myślała gorączkowo. Bez wątpienia śledził każdy jej ruch, w nadziei, że zaprowadzi go do Briana, skonstatowała z goryczą. Gorycz przemieniła się prędko we wściekłość. Podniosła na niego pałający gniewem wzrok, ale gardło miała tak ściśnięte, że nie zdołała od razu przemówić. Przyglądała mu się w milczeniu.

Dziś nie miał na sobie ani roboczych spodni, ani wymiętej koszuli. Ubrany był w lniany beżowy garnitur o nieskazitelnym kroju, w którym wyglądał niezwykle wykwintnie i elegancko. Zupełnie nie mogła pojąć, dlaczego właściwie boi się tego mężczyzny, a jednak, im bliżej do niej podchodził, tym większy ogarniał ją lęk. Instynktownie cofnęła się o krok. A gdy przesunął po jej ciele władczym wzrokiem, jakby była nagrodą, po którą zgłosił się zwycięzca, nie potrafiła się pohamować i wybuchła:

– Za wcześnie się pan ujawnił, seńor. Jeszcze trochę cierpliwości i zaprowadziłabym pana prosto do Briana!


Rozdział trzeci

– Pani wczorajsza wizyta u mnie sprawiła, że ludzie strzępią sobie języki od Jabugo do Sewilli. Istniało prawdopodobieństwo, iż plotka dojdzie do pani brata i wyciągnie go z kryjówki. Miałem nadzieję, podobnie jak policja, że dziś rano pojedzie za panią do miasta.

To wyjaśnienie brzmiało sensownie; Rachel sama żywiła podobną nadzieję. Nie spodziewała się jednak znów spotkać na swej drodze seńora de Riano. Ogarnął ją niepokój i zmieszanie, niewiele mające wspólnego ze sprawą Briana.

Bezwiednie wytarła wilgotne dłonie o biodra, czując na sobie jego baczny wzrok.

– Jestem nie mniej rozczarowana niż pan, że to nie Brian wysiadł z tego samochodu. – Gdy już zamilkła, zdała sobie nagle sprawę, iż nie do końca powiedziała prawdę.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

– Jeśli mam być szczery, senorita, całkiem zapomniałem o pani bracie, gdy zobaczyłem, jak ten idiota spycha panią z drogi. Mam nadzieję, że policja już go zatrzymała. Przyznać trzeba, iż tylko dzięki swej wyjątkowej zręczności uniknęła pani wypadku.

W umyśle Rachel zakiełkowało podejrzenie. Senor de Riano z pewnością nie prawił komplementów bez wyraźnego celu, ona zaś obawiała się jego manipulacji.

– Nigdy nie prosiłam, żeby pan płacił moje hotelowe rachunki! – przystąpiła do ataku. – Pozwoli pan, że oddam mu pieniądze, ponieważ nie chcę mieć wobec pana żadnych zobowiązań. – I po chwili dodała zuchwale: – Obawiam się, iż przyglądanie się, jak cierpię, sprawia panu szczególną przyjemność i dlatego sądzę, że jeśli potrzebna jest mi ochrona, to wyłącznie przed pana osobą, senor!

– Madre de Dios! – wybuchnął, szczerze zbulwersowany, a jego niewzruszoną twarz wykrzywił grymas gniewu.

Nareszcie mu dopiekłam! – pomyślała z satysfakcją.

– Przykro mi, ale spieszę się na lotnisko – rzuciła nonszalancko i odwróciła się w stronę samochodu.

– Nie tak szybko, senorita! – W okamgnieniu chwycił ją za nadgarstek i odwrócił do siebie. Poczuła twarde mięśnie jego ud przy swoim ciele i ciepło jego dłoni na skórze. – Muszę z panią porozmawiać – wymamrotał ochryple.

Była przerażona jego fizyczną bliskością i niespokojną reakcją własnego ciała.

– Nie… nie mam ochoty na rozmowę – wyjąkała.

– Nawet jeśli ta sprawa ma bezpośredni związek z pani bratem?

– Czy ma pan zamiar dręczyć mnie wymienianiem dalszych jego grzechów? – odparowała.

Zacisnął dłoń na jej ramieniu.

– Nie będziemy rozmawiać tutaj, na oczach setek przechodniów – powiedział z naciskiem. – Zabiorę panią do siebie.

Czyżby chciał ją zabrać do swojej posiadłości? W jej głowie kłębiły się sprzeczne myśli.

– Spóźnię się na samolot – zaprotestowała.

Rzucił jej posępne, nieodgadnione spojrzenie.

– Czyżby brat zapomniał pani wspomnieć, że posiadam również dom w Sewilli?

I znów wezbrała w niej fala gniewu.

– Wiem o panu jedynie to, że nigdy nie powinnam przekroczyć progu pańskiego domu! – zawołała.

– Pragnę pani przypomnieć – rzekł z wyższością – iż sugerowałem, żeby pani wróciła do Stanów pierwszym możliwym samolotem. Ale, jak widzę, nie potrzebowała pani mojej rady.

– I to w pańskich oczach czyni mnie jeszcze bardziej podejrzaną, czyż nie?

– Skoro pani tak uważa, nie będę zaprzeczał.

Próbowała odsunąć się od niego i wyzwolić rękę.

– Jeśli policja nie złapała Briana, a oboje wiemy, że się nie ujawnił, nie rozumiem, o czym moglibyśmy rozmawiać.

– Niebawem pani zrozumie. – Jego głos brzmiał złowieszczo. Nie dał jej więcej czasu na rozmyślania i zmusił, by mu towarzyszyła do samochodu.

Gdy już obszedł wóz i usiadł za kierownicą, spytała niepewnie:

– A co z moim samochodem? Muszę go zwrócić do wypożyczalni.

– Wyślę po niego któregoś z moich pracowników, gdy tylko dojedziemy do domu.

Uruchomił potężny silnik i powoli włączył się do ruchu. Zerknęła na zegarek, starając się nie zauważać gry mięśni na jego ramionach, gdy zmieniał biegi. Siedział tak blisko niej, że czuła się całkiem bezbronna wobec zdradliwej siły zmysłowego wdzięku, który roztaczał wokół siebie.

– Niedługo powinnam być na lotnisku… – podjęła niepewnie.

– Może pani polecieć innym samolotem – zlekceważył jej obawy.

Poczuła się zdana na jego łaskę. Prowadził jak rajdowy kierowca, manewrując w ulicznym ruchu z prędkością, która wstrzymywała oddech.

A mimo to czuła się przy nim zadziwiająco bezpiecznie, tak samo jak wczoraj w jego ramionach.

Przejechali przez centrum miasta w kompletnym milczeniu. Przed oczami Rachel przesuwały się urocze białe domy z okiennicami w kolorze ochry, których patia i ogrody porośnięte petuniami i geranium przyciągały wzrok. Gdy znaleźli się w reprezentacyjnej dzielnicy Calle Susana, Vincente de Riano zatrzymał się przed niedużym, wytwornym pałacykiem. I wówczas Rachel przeniknął nieprzyjemny dreszcz. Uzmysłowiła sobie wreszcie okrutną prawdę: senor de Riano, jako człowiek niezwykle bogaty, mógł przecież zatrudnić armię prawników, którzy uniemożliwiliby każdy ruch, jaki by poczyniła w celu uniewinnienia brata. Wszelkie jej wysiłki byłyby daremne… Czymże dysponowała? Śmieszną sumą kilkuset dolarów!

Wyrwało ją z głębokiego zamyślenia pytające spojrzenie i słowa seńora de Riano, który przeszedł wokół wozu, otworzył jej drzwi i powiedział:

– Poprosiłem Sharom, aby przygotowano nam posiłek w domu. Upał zdaje się pani nie służyć.

Oczy Rachel rzucały fioletowe błyski – z jednej strony z powodu złości, z drugiej zaś z wrażenia, jakiego doznawała zawsze, gdy był przy niej tak blisko. Teraz obejmował ją wpół i pewnie prowadził do wejścia.

Rachel szła sztywnym krokiem, pełna nadziei, że senor de Riano nie spostrzeże jej zmieszania.

– To nie upał jest powodem mojego złego samopoczucia, senor – powiedziała – lecz pańskie autorytatywne opinie o moim bracie.

Spodziewała się, że za chwilę otworzy drzwi porośnięte różową bugenwillą, on jednak nieoczekiwanie chwycił ją pod brodę i bezlitośnie badawczym wzrokiem obserwował jej zarumienioną twarz.

– Jak pani może nadal go bronić, właściwie nie wiedząc, co robił przez ostatnie sześć lat?

Była oszołomiona ciepłym oddechem muskającym jej wargi. W kąciku stanowczych ust drgał mu malutki nerw, co przykuwało jej uwagę. Głęboko wciągnęła powietrze, by odzyskać panowanie nad sobą, ale słodki zapach, którym było przesycone, odurzył ją na dobre. Podniosła na seńora de Riano zamglony wzrok i na nieskończenie długą chwilę utonęła w czarnej głębi jego oczu.

– Dios! – wyrwało mu się gdzieś z głębi serca.

Czyżby to moja osoba tak bardzo go poruszyła? – przemknęło Rachel przez myśl, i zaraz odskoczyła od niego gwałtownie.

– Tio Vincente?

W drzwiach stała czarnowłosa, zmysłowa dziewczyna w wieku około dwudziestu lat. Ubrana była w czarno-białą suknię, olśniewająco piękną, jakby przywiezioną prosto z pracowni kreatora mody. Ciemne, ogromne oczy dziewczyny patrzyły na Rachel z niesłabnącym zaciekawieniem.

– Ojej! – szepnęła, smukłymi, wypielęgnowanymi dłońmi zakrywając usta.

– Carmen, zapominasz o swoich manierach – upomniał ją gospodarz.

– Pero… – dziewczyna zająknęła się znów.

– Och, mówże po angielsku w obecności naszego gościa – poprosił lekko zirytowanym tonem i poprowadził zdezorientowaną Rachel do wyłożonego marmurem holu.

Czyżby Carmen była jego żoną? – przeszło Rachel przez myśl i poczuła dziwny dreszcz niepokoju.

– Seńorita Ellis, oto moja bratanica, Carmen… – Vincente de Riano rozwiał jej wątpliwości.

Rachel poczuła wyraźną ulgę. Właściwie dlaczego to miało dla niej takie znaczenie?

– Witaj, Carmen. – Chciała wyciągnąć rękę, ale cofnęła się speszona na widok przestraszonych oczu młodej kobiety.

– A więc pani jest Rachel… – wyszeptała dziewczyna.

– Si, Carmen – przerwał jej nerwowo seńor de Riano. – Seńorita Ellis jest siostrą Briana Ellisa. Niesamowite podobieństwo, verdad?

W jednej chwili twarz Carmen nabrała kolorów. Rzuciła wujowi gniewne spojrzenie.

– Zawsze twierdziłeś, że Brian jest kłamcą. Ale na temat swej siostry, musisz przyznać, nie kłamał!

– Cicho, chica! – rzekł tonem ostrzeżenia.

– Wierzysz tylko w to, w co chcesz wierzyć! – Jej namiętny krzyk odbił się echem w marmurowym holu.

Vincente de Riano gniewnie zmarszczył brwi.

– Porozmawiamy o tym później, Carmen – usiłował ją uspokoić.

– To znaczy ty będziesz mówić, a ja będę słuchać, czy tak? Wiecznie to samo… – westchnęła. – Chyba cię nienawidzę… – To pełne goryczy wyznanie zawisło w powietrzu. Po chwili martwej ciszy Carmen odwróciła się na pięcie i wbiegła na górę.

Rachel patrzyła na nią, powoli uświadamiając sobie, że powodem tej kłótni był Brian…