– Czy Brian wie o dziecku? – spytała.

– Gdy zniknął, Carmen była w piątym miesiącu ciąży, ja jednak dowiedziałem się dopiero, gdy nie mogła dłużej ukrywać swego stanu. Możliwe, że pani brat wiedział, iż zostanie ojcem na długo przed tym, nim porzucił Carmen i zostawił ją własnemu losowi.

Porzucił… Rachel odżegnywała się od samego tego słowa.

– A co na ten temat mówi Carmen?

Bezwiednie potarł ręką po brodzie.

– Moja bratanica w ogóle o tym nie rozmawia.

– Ale jest przecież możliwe, że Carmen albo nie miała okazji powiedzieć Brianowi o dziecku, albo zdecydowała świadomie nie mówić mu prawdy… – rozważała na głos.

Seńor de Riano niedbale wzruszył ramionami.

– A cóż to za różnica, senorita? Końcowy rezultat jest taki sam: pani brat wyjechał.

– Jeśli nie wiedział, że zostanie ojcem, to stanowi ogromną różnicę! – odparowała. – Nasz ojciec odszedł od nas, kiedy byliśmy dziećmi. To zniszczyło całe dzieciństwo Briana. Czy pan naprawdę sądzi, że Brian mógłby powtórzyć grzech ojca?

Oczy Vincente de Riano rozbłysły złością.

– Mówi się, że jaki ojciec, taki syn…

– No właśnie! Ale to nie pan jest ojcem Luisy! – Odskoczyła gwałtownie i usiłowała uspokoić dziecko, które nagle zaczęło płakać. – Nie ma pan prawa wydawać wyroków!

– Jeśli pani brat zniknął na dobre, będę wychowywał Luisę i formalnie ją zaadoptuję!

Rachel szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.

– Nie może pan! Ona przecież jest córką Carmen!

– Owszem, ale Carmen ma szansę jeszcze ułożyć sobie życie. Zanim pani brat zawrócił jej w głowie, była zaręczona z Raimundo de Leon, który pochodzi z jednej z najlepszych naszych rodzin. Raimundo nadal pragnie ją poślubić.

– Pod warunkiem, że Luisa nie będzie częścią posagu, czyż nie? – przerwała mu gwałtownie. – Czy naprawdę takiego męża pragnie pan dla swej bratanicy? Jestem pewna, że Carmen nie zechce brać udziału w tej transakcji. Tylko despota pańskiego pokroju mógł coś podobnego wymyślić! Moje gratulacje, senor!

Widok jego gniewnej twarzy rozwścieczył ją jeszcze bardziej. Nie mogła się pohamować i dodała jadowitym tonem:

– Jest pan reliktem zamierzchłej epoki z tym swoim aranżowaniem małżeństwa. To istny cud, że Carmen jeszcze od pana nie uciekła. I niech pan sobie nie myśli, że złożę broń. Będę walczyć do ostatnich sił o opiekę nad Luisą! Nie pozwolę, by również i jej zrujnował pan życie!


Rozdział czwarty

Seńor de Riano, nie pytając Rachel o zgodę, podszedł i odebrał jej płaczące niemowlę. Wystarczyło kilka czułych słów i pieszczot, żeby Luisa się uspokoiła.

A potem znów skierował spojrzenie na Rachel. Patrzyli teraz na siebie jak wrogowie.

– Wyciąga pani zbyt pochopne wnioski, seńorita – odezwał się zgryźliwym tonem. – Raimundo pragnie poślubić Carmen i wychowywać Luisę jak własną córkę. To Carmen stale odrzuca jego propozycję i czeka na Briana. Żywi przekonanie, że Brian do niej wróci… A na razie całą swą uwagę skupia na dziecku. Obawiam się, że odbywa się to kosztem jej zdrowia…

– Czy pańska bratanica jest chora? – zaniepokoiła się Rachel.

– Miała bardzo skomplikowaną ciążę – odparł. – Cierpiała na zatrucie ciążowe… Jest przekonana, że Luisa będzie jej jedynym dzieckiem i być może z tego powodu stała się wobec niej nadopiekuńcza. – Gestem pełnym miłości przytulił opalony policzek do jasnej główki dziecka, a widząc to, Rachel znów poczuła ucisk w gardle. Potem niespodziewanie uniósł głowę i popatrzył jej prosto w twarz. – Boję się o psychikę Carmen. Kiedyś była dziewczyną pełną życia, lubiła stroje i zabawy… Teraz trudno ją nakłonić, by wyszła z domu. Cały czas czuwa przy dziecku i prawie nikogo nie dopuszcza w pobliże małej. Nikomu nie ufa, jeśli chodzi o Luisę. Wydaje mi się, że te reakcje są nienormalne. Lekarz również twierdzi, że potrzebny jej wypoczynek. W przeciwnym razie jej obsesja się pogłębi.

– I sądzi pan, że mnie pozwoli zająć się dzieckiem? Przecież jestem całkowicie obcą osobą…

Jego twarz nabrała zagadkowego wyrazu.

– Jest pani przecież dyplomowaną opiekunką, a ponad to ciotką Luisy. Jeśli uda się przekonać Carmen, iż kocha pani Luisę, i że pragnie ją pani lepiej poznać przed swym powrotem do Stanów, myślę, że na krótki czas zgodzi się powierzyć dziecko pani opiece.

Rachel nerwowo splotła dłonie, zastanawiając się, dlaczego w ogóle rozważają tak zwariowany pomysł, skoro senor de Riano ani jej nie lubi, ani zbytnio nie ufa.

– Jeśli Carmen karmi dziecko, to całkiem naturalne, że nie chce się rozłączyć z Luisą – powiedziała.

Senor de Riano wyraźnie się zasępił.

– Carmen przestała karmić już w szpitalu. Jej mleko szkodziło dziecku. Luisa była poważnie chora… Przeszła skomplikowaną żółtaczkę i trzeba jej było przetaczać krew.

– Biedna Luisa – westchnęła Rachel.

Powoli zaczynała widzieć sytuację oczami wuja Carmen. Mimo że bardzo pragnęła wytłumaczyć sobie zachowanie brata, rozumiała, że jego zniknięcie dla Vincente de Riano mogło być podejrzane i wręcz niewybaczalne. Wszystko wskazywało na to, że Brian opuścił Carmen i pozostawił ją na łasce losu, i to w momencie, kiedy życiu jej groziło niebezpieczeństwo. Czyż matka nie powiedziała kiedyś do niej i do Briana tych pamiętnych słów:

„Nie potrafię wybaczyć waszemu ojcu, że nas opuścił. Dwukrotnie otarłam się o śmierć, gdy wydawałam was na świat. A jego nawet wówczas przy mnie nie było… Wiecie, gdzie był? Był z inną kobietą! Pomyślcie o tym, dzieci. Tylko pomyślcie”.

Rachel z bólem serca odwróciła się od Vincente de Riano. Usiłowała ukryć swoje emocje i rozterki… Choć wszystko przemawiało przeciwko jej bratu, jakoś nie mogła uwierzyć, że Brian jest podobny do ojca.

Ale dlaczego zniknął? Dlaczego nie zainteresował się Carmen? – zastanawiała się, odsuwając na bok pocieszające myśli i znów popadając w rozpacz.

– Naturalnie nie mogę pani zmusić, senorita, aby pani tutaj została… – usłyszała głos Vmcente de Riano. – Żadne z nas nie odpowiada za kłopoty, w których znaleźli się pani brat i moja bratanica… Jeśli więc zdecyduje się pani na powrót do Nowego Jorku, nie będę miał prawa pani winić. Szczególnie gdy, jak się domyślam, czeka tam na panią ktoś bardzo stęskniony. Osobiście odwiozę panią na lotnisko.

– Tio Vincente! – Carmen wpadła do pokoju i wyciągnęła ręce do dziecka, ale señor de Riano powiedział coś do niej szybko po hiszpańsku. Odwróciła się na pięcie w kierunku Rachel. Jej piękna twarz naznaczona była bólem.

– Przepraszam, że wam przeszkadzam – powiedziała drżącym głosem – ale już pora na karmienie Luisy.

Rachel wyczuła na sobie badawczy wzrok senora de Riano. Nadszedł moment, by oznajmiła otwarcie, że wyjeżdża i poprosiła swego gospodarza o odwiezienie na lotnisko. Nie mogła jednak tego z siebie wydusić. Pokusa, aby zostać jeszcze w Hiszpanii była zbyt silna. Mogłaby przecież wszcząć na własną rękę poszukiwania Briana…

– Miałam nadzieję, że pozwolisz mi ją nakarmić – powiedziała, nieoczekiwanie dla samej siebie podejmując decyzję. – Bardzo pragnę poznać moją małą bratanicę. Zresztą już ją pokochałam… – Głos jej nagle zadrżał i całkiem bezwiednie rzuciła szybkie spojrzenie na senora de Riano.

– Ona jest częścią Briana, a ja kocham brata bardziej niż kogokolwiek na świecie. Zrobiłabym dla niego wszystko…

– Panna Ellis mówi prawdę, Carmen – rzekł seńor de Riano z uśmiechem pełnym satysfakcji, który sprawił, że Rachel w nagłym porywie miała ochotę cofnąć wypowiedziane słowa.

Vincente de Riano zapewne był przeświadczony, że udała mu się manipulacja; Rachel zrobiła dokładnie to, czego chciał. Powtarzała sobie teraz, że podporządkowała się jego planom wyłącznie ze względu na Briana i Carmen.

– Zabierz pannę Ellis na górę i pokaż jej pokój dziecinny – powiedział. – Możemy zjeść lunch za pół godziny. – Umieścił Luisę w ramionach Carmen i pochylając głowę, raz jeszcze ucałował jej jasne włoski.

Na chwilę twarz Carmen złagodniała. Seńor de Riano wyglądał doprawdy rozczulająco, gdy bez skrępowania, z wyraźną dumą okazywał dziecku czułość. Nie było chyba kobiety, która nie uległaby jego urokowi. Zarówno Carmen pozostawała pod wrażeniem, jak i maleńka Luisa, która w jego ramionach natychmiast się uspokajała.

Rachel wiedziała, że musi wzbudzić zaufanie Carmen, jeśli chce, by pozwoliła jej zająć się swą maleńką córeczką. Wiedziała również, że nie będzie to łatwe zadanie.

– Twój wuj powiedział mi, że jesteś nadzwyczajną matką – odezwała się do Carmen. – Czy pokażesz mi, jak karmisz Luisę, bym mogła się nauczyć?

Carmen miała zakłopotaną minę.

– Czy kiedykolwiek zajmowałaś się noworodkiem? – spytała z pewną podejrzliwością.

– Panna Ellis jest dyplomowaną opiekunką do dzieci – wtrącił gładko jej wuj.

– Ale obie z Carmen wiemy, że niania nigdy nie zastąpi matki – pospiesznie dorzuciła Rachel. – Pozwolisz, Carmen, że najpierw będę obserwować, jak zajmujesz się Luisą. Chciałabym, żeby mała wiedziała, że ma jeszcze innych krewnych, którzy ją bardzo kochają. Dziecko zawsze potrzebuje ogromu miłości – dodała łamiącym się głosem.

Zażenowana, że tak dała się ponieść uczuciom, uniosła głowę i napotkała pełen zrozumienia wzrok seńora de Riano. Jego niezgłębione oczy lśniły intensywnym, tajemniczym blaskiem. Patrzył na nią tak, jakby chciał przekazać jej coś niezwykle osobistego. Rachel zadrżała i odwróciła się szybko, modląc się w duchu, aby Carmen nie spostrzegła jej zmieszania. Na szczęście dziewczyna była całkowicie pochłonięta swoją małą córeczką.

– Możesz pójść ze mną na górę, Rachel – odezwała się po chwili.

Rachel z uczuciem triumfu wyszła za nią z pokoju, przez cały czas czując na plecach przeszywający wzrok seńora de Riano. Dopiero w holu wypuściła powietrze; nawet nie zdawała sobie sprawy, że przez cały czas wstrzymywała oddech.

Po wspaniałych marmurowych schodach kroczyła za Carmen na pierwsze piętro, przyglądając się wiszącym na ścianach portretom członków rodziny de Riano. W holu na piętrze minęły szczególnie uderzający obraz – portret osiemnastowiecznego arystokraty, który przypominał tak bardzo Vincente de Riano, że oszołomiona Rachel zatrzymała się i zaczęła mu się bacznie przyglądać.

– To Rodrigo de Riano, praprapradziadek wuja – wyjaśniła Carmen. – Uderzające podobieństwo, prawda? Ale tio jest o wiele przystojniejszy…

– Obawiam się, że wprawiasz naszego gościa w zakłopotanie, chica. – Głęboki, dobrze znany głos rozległ się niespodziewanie za plecami Rachel.

Seńor de Riano po raz kolejny wprawił Rachel w zakłopotanie; zauważył jej zainteresowanie mężczyzną na portrecie, i zapewne również zdradliwy rumieniec, który pojawił się na jej policzkach. Chcąc jak najszybciej wrócić do równowagi i uspokoić przyspieszone bicie serca, Rachel starała się unikać jego wzroku.

– Po obejrzeniu portretów, śmiem twierdzić, że wszyscy członkowie waszej rodziny byli niezwykle przystojni – zwróciła się do Carmen, starając się nadać głosowi naturalne brzmienie. – Ty również, Carmen, jesteś bardzo piękną dziewczyną. Nie dziwię się, iż skradłaś serce memu bratu… I… jest mi doprawdy ogromnie przykro, że nie było go przy tobie, gdy wasze dziecko przyszło na świat.

– Obydwie z Luisą ogromnie za nim tęsknimy – przyznała Carmen, rzucając wujowi wojownicze spojrzenie.

– Ja też za nim tęsknię… – Rachel zagryzła wargę. – Nie widziałam go od sześciu lat. Ale myślałam o nim każdego dnia i każdego dnia za nim tęskniłam. Dlatego przyjechałam do Hiszpanii… Pragnę go odszukać… On nawet nie wie, że nasza matka nie żyje…

Carmen gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Wasza matka nie żyje?! – wyrwało jej się z głębi serca.

– To prawda – potwierdził jej wuj. – Matka Briana zmarła na zapalenie płuc. – Jego głos brzmiał łagodnie, bez cienia wczorajszej agresji i wrogości. – I dlatego panna Ellis tu przyjechała – ciągnął, przemawiając do Carmen jak do dziecka, które sprawia kłopoty. – Mam nadzieję, że go odnajdzie i przekaże mu tę smutną wiadomość.

Carmen patrzyła na Rachel, jakby czekała z jej strony na potwierdzenie słów wuja.

– Po wyjeździe Briana mama niczego bardziej nie pragnęła, jak tylko błagać go o przebaczenie – wyznała Rachel.

– O przebaczenie? – Twarz Carmen wyrażała lęk i przerażenie.

Tym razem dwie pary błyszczących, czarnych oczu wpatrywały się w Rachel.

– Matka obawiała się, że rozpacz i gorycz, w której żyła po odejściu od nas ojca, wpłynęła destrukcyjnie na nasze dzieciństwo. Obwiniała się, iż to przez nią Brian przedwcześnie opuścił rodzinny dom. Chciała go przeprosić i wyznać mu, że jest jej z tego powodu niezwykle przykro… – Rachel nagle umilkła.

Carmen stała zmieszana ze spuszczoną głową. Rachel odniosła wrażenie, że Brian zwierzał się jej ze swych najskrytszych sekretów i w umyśle Rachel błysnął nagle wątły promyk nadziei. Być może Brian naprawdę kochał tę dziewczynę… Być może nie był to wcale przelotny związek, co uporczywie starał się sugerować seńor de Riano. Pokrzepiona tymi myślami dodała:

– W ostatnim tchnieniu matka modliła się, aby Brian znalazł w życiu szczęście. Obiecałam jej wówczas, że go odnajdę i powiem, jak bardzo go kochała, ale… – Urwała i wbiła martwy wzrok w mozaikę podłogową. – Ale jeśli on nie skontaktował się z tobą ani razu od czasu swego zniknięcia, obawiam się, że nie zdołam go odnaleźć.

Słysząc te słowa, Carmen zatopiła twarz w dłoniach. Rachel poczuła się nieswojo. Widocznie nie zdawała sobie sprawy, ile wysiłku kosztuje Carmen ta konwersacja. Mimowolnie podniosła wzrok na Vincente de Riano i napotkała jego intensywne, przeszywające spojrzenie. Mimo że bardzo tego pragnęła, nie była w stanie oderwać od niego oczu.

Po chwili napiętej ciszy seńor de Riano powiedział niskim głosem:

– Myślę, że nasza mała nińa jest już głodna. Proszę oto butelka… – Podał Rachel przyniesioną z dołu butelkę i odwróciwszy się, dodał: – Spotkamy się w jadalni, jak położycie Luisę spać.

Rachel patrzyła za nim, jak odchodzi i w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że Carmen już dawno zniknęła za ciemnymi, ozdobnymi drzwiami swego apartamentu. Pospieszyła więc za nią i nagle stanęła jak wryta na progu ogromnego, pięknego pokoju.