Oczy Carmen pociemniały z bólu.
– Naprawdę miałaś zamiar wyjechać przed moim powrotem? – spytała z niedowierzaniem.
– Si, chica – odpowiedział jej wuj, nim Rachel zdążyła otworzyć usta. – Jakieś bardzo ważne powody, o wiele ważniejsze niż dobro Luisy, sprawiły, że musi natychmiast wracać do Nowego Jorku.
– To nie fair z twojej strony! – zaprotestowała żywo Rachel, po czym zarumieniła się, zdała bowiem sobie sprawę, że jej prywatna kłótnia z Vincente stała się oto publiczną tajemnicą.
– Rachel… – Brian z zatroskanym wyrazem twarzy podszedł do siostry i objął ją czule ramieniem. – Czekałem na nasze spotkanie tyle lat… Nie możesz teraz tak po prostu wyjechać! Zostań przynajmniej tydzień. Mamy całe sześć lat do odrobienia.
– Mam doskonały pomysł! – Carmen klasnęła w dłonie. – Wrócimy do Sewilli we trójkę razem z dzieckiem i zostawimy nareszcie biednego wuja w spokoju.
Pomysł Carmen wydał się Rachel wybawieniem. Nie chciała przecież rozstać się z bratem akurat teraz, gdy go odnalazła. Ale po tym, co się wydarzyło ubiegłej nocy, nie mogła pozostać pod dachem senora de Riano ani chwili dłużej. Kochała go zbyt mocno, by znosić w spokoju jego pretensje i gniew.
Carmen z nagłą werwą zarzuciła ręce na szyję wuja. Twarz jej promieniała szczęściem.
– Opiekowałeś się mną jak ojciec – przemówiła. – Nadeszła pora, bym ci za to podziękowała. Teraz możesz przestać się o mnie troszczyć. Mam męża, który się mną zaopiekuje. Życzę ci, najdroższy wujku, byś zaczął teraz żyć własnym życiem i znalazł w nim szczęście, na które tak bardzo zasługujesz.
– Carmen ma rację – wtrąciła odważnie Rachel, tłumiąc własny ból. – Jestem świadkiem, że byłeś niezwykle oddany Carmen i Luisie. Starałeś się być dla nich ojcem i wujem, sam mając złamane serce. Nadszedł czas, byś poszukał własnego szczęścia. Dlatego chcę…
Zesztywniał nagle z nieprzejednanym wyrazem na swej smagłej twarzy. Powinna się zreflektować i nie powiedzieć nic więcej, ale uznała, że musi dokończyć myśl.
– Chcę ci podziękować, Vincente, za twą życzliwą gościnność oraz za to, że mi zaufałeś… Pozwoliłeś mi zamieszkać w swoim domu, zajmować się moją bratanicą i oczekiwać na wiadomość od brata.
Przymknął powieki i jego oczy wyglądały teraz jak szparki, w których żarzył się czarny ogień.
– Nie jestem już twoim pracodawcą – odparł szorstko. – Możesz teraz robić, co chcesz.
Słowa te zabrzmiały w uszach Rachel jak żałobny dzwon.
– Powodzenia – szepnęła do Briana, całując go w policzek. Zdołała jeszcze uśmiechnąć się do Carmen, a potem szybko poszła w stronę drzwi. Z tyłu doszedł ją lodowaty głos senora de Riano, który zapraszał Briana do swego gabinetu.
Rachel nie miała siły, by dotrzeć do pokoju dziecięcego. Zaledwie znalazła się w swym apartamencie, opadła bezwładnie na łóżko, pogrążona w skrajnej rozpaczy.
Na dworze panował potworny upał, toteż błogi chłód wnętrza Muzeum Sztuki w Sewilli przyniósł Rachel niewysłowioną ulgę.
Brian, który spieszył się na spotkanie z dziekanem wydziału języków obcych na miejscowym uniwersytecie, podrzucił ją tu swym małym samochodem. Później miał wrócić po Rachel i zabrać ją na zwiedzanie miasta. Wieczorem zaś razem z Carmen wybierali się na pokaz flamenco.
Dla Rachel sam dźwięk tego słowa jątrzył nie zagojoną ranę. Zaproponowała więc, że zajmie się Luisą, oni natomiast będą mieli okazję spędzić ten wieczór tylko we dwoje. I mimo ich głośnych protestów pozostała niewzruszona. Nie miała najmniejszego zamiaru po raz drugi przechodzić przez mękę. Za żadne skarby.
Dziś rano brat i siostra wskutek nalegań Carmen udali się sami na długi spacer. Od czasu powrotu z Araceny, który nastąpił trzy dni temu, właściwie nie mieli okazji do dłuższej, intymnej rozmowy. Spacerując po pałacowych ogrodach, dużo rozprawiali o przeszłości, ale Rachel nie potrafiła ukryć przed Brianem obecnych problemów w jej życiu. Brian zawsze potrafił czytać w jej myślach. Nie minęło zatem dużo czasu i Rachel otworzyła się przed bratem.
Powiedziała mu, dlaczego musiała opuścić dom Vincente de Riano w Aracenie, i od razu poczuła ogromną ulgę. Słowa wylewały się z niej rwącym strumieniem. Mówiła o bólu, o rozpaczy, jaką przeżywała po śmierci matki, o zdradzie Stephena oraz, oczywiście, o pojawieniu się w jej życiu senora de Riano…
Wyjawiła bratu najgłębsze sekrety swego serca. Nie mógł teraz wątpić, że jest śmiertelnie zakochana w Vincente. Wyglądało na to, że oboje mają szczególną słabość do ognistych czarnych oczu i gwałtownego hiszpańskiego temperamentu.
Brian taktownie obiecał, że ani on, ani Carmen nie będą jej zmuszali do pozostania w Hiszpanii. Nie powinna natomiast zapominać, że w Sewilli zawsze będzie miała dom otwarty. Kochał ją bardzo i był jej głęboko wdzięczny, że przetarła dla niego drogę do senora de Riano. Dzięki temu będzie mógł razem z Carmen cieszyć się rodzinnym szczęściem.
Cudownie się złożyło, że Brian znalazł szczęście, rozmyślała Rachel, przemierzając sale muzeum.
Chociaż wisiały tu najwspanialsze obrazy hiszpańskich mistrzów wypożyczone z Muzeum Prado, Rachel nie była w nastroju, by je podziwiać. Rzuciła tylko przelotne spojrzenie na salę, w której eksponowano arcydzieła el Greca.
Niezwykle nastrojowe i ekspresyjne płótna el Greca zafascynowały ją, ponieważ atmosfera tego malarstwa przypominała jakże złożoną – posępną i tajemniczą, gorącą i wyrazistą – osobowość seńora de Riano. Płótna el Greca były niezwykłe, oryginalne, podniecające – i takim właśnie mężczyzną był Vincente…
Besztając siebie w duszy za te skojarzenia, Rachel pospieszyła do wyjścia. Miała nadzieję, że Brian już załatwił swoje sprawy i oczekuje jej na zewnątrz. Ale w ostatniej sali jeden z obrazów przykuł jej uwagę.
Porwanie Sabinek. Bezbronne ofiary ścigane przez swych zdobywców… Rachel przyszły na myśl słowa wypowiedziane przez Vincente de Riano, gdy w popłochu opuszczała jego sypialnię. Ale jej strach miał głębsze podłoże niż przerażenie malujące się na twarzach kobiet na obrazie.
Rachel zdawała sobie sprawę, że jeśli spędzi noc w ramionach Vincente, niewątpliwie zorientuje się on, jak bezgranicznie jest w nim zakochana. A wtedy – wtedy gdy poryw namiętności minie, jedynym uczuciem, jakie mu dla niej pozostanie, będzie litość. Dlatego właśnie uciekła.
– Ten obraz wywołuje strach, prawda, pequena?
Vincente! Serce waliło jej tak mocno, że z pewnością musiał je słyszeć. Odwróciła się, mając na końcu języka ostre słowa, ale na widok jego twarzy i pod spojrzeniem jego błyszczących oczu – po prostu straciła pewność siebie. Odnosiła dziwne wrażenie, że od czasu, gdy widziała go po raz ostatni, minęły wieki. Wydał jej się dziwnie obcy i wrogi z tym lekko ironicznym skrzywieniem ust. Przypomniała sobie chwile, gdy usta te dotykały jej warg i doprowadzały ją do utraty zmysłów…
– Przyjechałem do Sewilli, by załatwić sprawy na policji – przerwał jej zapatrzenie. – Gdy wszedłem do domu, żeby zobaczyć Luisę, Maria powiedziała mi, iż Carmen poszła z nią do przyjaciół. I właśnie wtedy zadzwonił twój brat z wiadomością, że niestety się spóźni. Pytał, czy mógłbym wysłać po ciebie samochód… – Wzruszył niedbale ramionami. – Ponieważ dysponuję czasem, zaoferowałem swoje usługi. I oto jestem.
– To bardzo uprzejmie z twojej strony – odparła sztywno – ale równie dobrze mogłabym wrócić do domu taksówką. – Myśl o wspólnej z nim jeździe samochodem, nawet na krótki dystans, przerażała ją.
– Niestety, nie wracasz prosto do domu… Był do ciebie telefon. Jakiś mężczyzna oczekuje cię niecierpliwie w hotelu Don Kichot. Właśnie tam chcę cię podwieźć. To po drodze.
Rachel wpatrywała się w niego jak oniemiała.
– Mężczyzna?
– Mężczyzna, którego zamierzasz poślubić – wyjaśnił otwarcie.
– Stephen? – niemal krzyknęła.
Zbyt późno zdała sobie sprawę, że ludzie wchodzący do muzeum słyszą ich nerwową wymianę zdań i przypatrują im się z wyrazem zakłopotania na twarzach.
– Chyba to on jest menedżerem w hotelu Kennedy Plaza, czyż nie?
Stephen tu był? W Sewilli? Rachel walczyła z chaosem myśli. Niczego nie pojmowała. Co prawda Liz ostrzegała ją przed nim, ona jednak była tak zaabsorbowana senorem de Riano, że o Stephenie całkiem zapomniała. W ogóle nie istniał w jej myślach. Ze zdziwieniem przyjmowała fakt, iż kiedykolwiek mogło być inaczej.
– Bardzo mi przykro – wykrztusiła, jakby wyrwana ze snu. – Przykro mi, że znów sprawiam kłopot… Sama dotrę do tego hotelu.
Przemknęła obok niego i pospieszyła do wyjścia, mając nadzieję, iż na zewnątrz od razu natrafi na taksówkę. Vincente de Riano dogonił ją, nim zdążyła dotknąć klamki. Był wzburzony; mruczał pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa. Złapał ją za rękę i zmusił do wyjścia razem z nim, a potem przeprowadził obok rzędu taksówek do zaparkowanej za rogiem lagondy. Ten samochód przypomniał jej jazdę z Carmony, gdy senor de Riano eskortował ją, a potem zmusił, by towarzyszyła mu do jego domu w Sewilli. Nie pozostawił jej wówczas żadnego wyboru. Teraz, siedząc obok niego w samochodzie, czuła się tak samo – jak mysz schwytana w pułapkę.
Kiedy przez dłuższą chwilę nie włączał silnika, obleciał ją strach.
– Nie masz prawa zaczepiać mnie w publicznym miejscu i uprowadzać jak… jak swoją własność – zaczęła się bronić.
– Sama dałaś mi do tego prawo, gdy trzy dni temu z własnej woli weszłaś do mego pokoju i pozwoliłaś, byśmy się kochali…
Ogień palił jej policzki, gdy wybuchła:
– To nieprawda! Doskonale wiesz, po co weszłam do twego pokoju i… i wcale się nie kochaliśmy!
– Jeśli masz na myśli, że nie skończyliśmy tego, co zaczęłaś, gdy pojawiłaś się w drzwiach mej sypialni jak anielska zjawa z rozpuszczonymi włosami, to się z tobą zgadzam – odparował żywo. – Ale z pewnością pragnęliśmy się, od samego początku, od momentu, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy… Temu nie możesz zaprzeczyć… I jeśli nie byłbym tak osłabiony, z pewnością nie pozwoliłbym ci odejść!
– To nieprawda… – usiłowała protestować, ale z coraz mniejszym przekonaniem. Musiała sama przed sobą przyznać, że tylko ubrał w słowa jej myśli.
– Czy to wyrzuty sumienia zmusiły cię do wyrwania się z moich objęć? – spytał, nie zważając na jej protesty. – Wyobrażam sobie, że noce spędzone z kochankiem…
– Stephen nigdy nie był moim kochankiem! – krzyknęła wzburzona.
Vincente de Riano gwałtownie wciągnął powietrze i na chwilę zastygł w bezruchu, potem ruszył z miejsca z prędkością odrzutowego samolotu.
Jechali w kompletnym milczeniu. Rachel, oszołomiona prędkością, kurczowo przytrzymywała się fotela. Ku jej ogromnej uldze, gdy dojechali do zatłoczonego centrum, Vincente nieco zwolnił.
– Choć nie pochwalam taktyki twojego amanta – podjął po dłuższym milczeniu – domyślam się, że zwolnił cię z pracy, abyś w spokoju przemyślała sytuację i wróciła do rozumu. Domyślam się również, iż wyjechałaś z Nowego Jorku, nie dając mu szans na wyjaśnienie czegokolwiek.
– Jesteś po prostu geniuszem domyślności – zakpiła. – Kilka zdań konwersacji telefonicznej, a znasz już wszystkie fakty i wyciągasz daleko idące wnioski. Gratuluję! Och, Carmen miała rację… – westchnęła ciężko. – Jesteś po prostu niemożliwy!
Niespodziewanie chwycił jej dłoń i ścisnął tak mocno, iż powstrzymał drżenie jej palców. Była przekonana, że jeśli spróbuje się wyrywać, Vincente zwiększy siłę uścisku.
– W moim kraju pierścionek zaręczynowy nie jest potrzebny, żeby…
– Nie mówimy o twoim kraju! – przerwała mu. Gwałtownie cofnęła rękę, zbyt wzburzona, by znieść delikatną pieszczotę jego dłoni. – Owszem – podjęła – był taki czas, kiedy rozważałam ewentualność wyjścia za niego za mąż, ale…
– Ale stanął temu na przeszkodzie niepokój o brata, czyż nie? Teraz jednak, gdy Brian się odnalazł, nic już nie stoi na przeszkodzie twemu szczęściu.
Roześmiała się gorzko.
– A teraz proszę mnie wypuścić z samochodu – zażądała, gdy zatrzymali się przed wysokim hotelem.
Po chwili pełnej napięcia ciszy usłyszała trzask odpinanego pasa bezpieczeństwa. Była wolna – i była to ostatnia rzecz, której pragnęła. Opanowała się jednak i powiedziała z godnością:
– Możesz wierzyć lub nie, ale zawsze będę ci wdzięczna za to, że przebaczyłeś Brianowi i zaakceptowałeś go jako męża Carmen. Adieu, senor!
– Czy to oznacza, że wszystko skończone?
Rachel z niezmąconym spokojem patrzyła Stephenowi prosto w twarz. Dzielił ich niewielki stolik hotelowej restauracji, gdzie usiedli obok kępy daktylowych palm dekorujących salę.
Stephen wyglądał jak rasowy turysta. Jeden z wielu przystojnych jasnowłosych Amerykanów zwiedzających Hiszpanię. Czuła do niego mniej niż nic.
Pojawił się kelner, żeby przyjąć zamówienie. Gdy już odszedł, odezwała się lekko ściszonym głosem:
– Liz ostrzegała mnie, że możesz pojawić się w Hiszpanii… Ale nie wierzyłam jej i naprawdę wolałabym, abyś tu się nie zjawił. Widzisz – zająknęła się – podczas pobytu w Hiszpanii odkryłam coś niezwykle istotnego: to mianowicie, iż nie jestem w tobie zakochana.
Potrząsnął głową w odwiecznym geście niedowierzania.
– Nie przyjmuję tego do wiadomości! – odrzekł z uporem.
– Będziesz jednak musiał – odparowała. – Możesz wierzyć lub nie, ale przebaczam ci wszystko, co się wydarzyło. Spędziliśmy razem wiele radosnych chwil i zawsze będę ci wdzięczna za wsparcie po śmierci matki, szczególnie wtedy, gdy umierałam z niepokoju o Briana. Stephen, musisz sam przed sobą przyznać, że ty również mnie nie kochasz. – Podniosła rękę w wymownym geście, gdy zaczął protestować. – Jeśli naprawdę się kogoś kocha – wyjaśniła – to nie można długo skrywać swoich uczuć. Nie można również jednocześnie pragnąć kogoś innego…
Odwróciła oczy, aby nie wyczytał z nich prawdy o pewnym fascynującym mężczyźnie, który przesłonił jej świat.
Stephen milczał tak długo, że zerknęła nań w końcu zaniepokojona. Napotkała jego badawczy, oskarżycielski wzrok.
– Czy chcesz mi powiedzieć, że właśnie spotkałaś mężczyznę, którego naprawdę pragniesz? – spytał.
Mogła przez chwilę zebrać myśli, pojawił się bowiem kelner z kawą i chrupiącymi bułeczkami. Gdy kelner się oddalił, upiła łyk kawy i powiedziała, ostrożnie dobierając słowa: