Oszołomiona Catana wzruszyła tylko swymi drobnymi ramionami.

Rachel domyśliła się, że już nic więcej nie wyciągnie z pokojówki i czym prędzej ją odprawiła, polecając jej opiece Luisę.

Kilka chwil później obarczona torbą i walizką maszerowała w kierunku schodów. Postanowiła poprosić Jorge, żeby zawiózł ją na lotnisko.

Gdy już dotarła do masywnych drzwi prowadzących na patio z tyłu willi, nagle usłyszała za sobą znajomy głos:

– Wykradasz się z mojego domu jak złodziej, nie mówiąc nawet do widzenia.

Vincente… Rachel zachłysnęła się własnym oddechem i znieruchomiała. Pierwszą jej myślą było, że Vincente czuje się o wiele lepiej. Ostatniej nocy nie był przecież w stanie nawet usiąść na łóżku. Ucieszyła się więc, widząc, że może już chodzić o własnych siłach. Ale zapiekła złość, którą dosłyszała w jego głosie, była przerażająca.

– Proszę, nie próbuj mnie zatrzymywać – powiedziała bezradnie, bojąc się spojrzeć mu prosto w oczy.

– Po tym, co się wydarzyło, trudno, bym cię zatrzymywał… Zabrzmi to w mych ustach być może zuchwale, ale muszę ci wyznać, że jesteś pierwszą kobietą, której zapragnąłem, i której nie udało mi się zdobyć.

Vincente de Riano, jak widać, należy do mężczyzn, którzy wszystko potrafią wykręcić na swoją korzyść, pomyślała z gniewem. Z pewnością wcieli się za chwilę w rolę okrutnie pokrzywdzonego, a ją obarczy poczuciem winy za całe zajście. Och, musiał przecież wiedzieć, dlaczego uciekła z jego ramion! Nie powiedział ani jednego słowa o miłości! Ani jednego!

– Nie będę cię zatrzymywał, seńorita – powtórzył z naciskiem. – Pozwól, że sam odwiozę cię na lotnisko.

– Gdzie jest Felipe?

– Felipe ma wolny dzień.

– W takim razie poproszę Jorge. – Rachel z ledwością łapała oddech. – Nie powinieneś prowadzić samochodu. Ostatniej nocy…

– Basta! – przerwał jej brutalnie. – Nie będziemy już wracać do tematu ostatniej nocy.

– Powtarzam, że nie możesz w takim stanie prowadzić! – wybuchła i wreszcie ośmieliła się spojrzeć mu w twarz.

Oczy miał nadal podkrążone. Usta wykrzywiał mu teraz złośliwy grymas. Mimo że na pierwszy rzut oka wyglądał na człowieka osłabionego chorobą, biła od niego jakaś wewnętrzna siła i energia. Zauważyła, że koszulę w oliwkowym odcieniu miał niedbale wsuniętą w dżinsy, które opinały mu biodra jak doskonale dopasowany futerał.

Dawno temu, kiedy była jeszcze nastolatką, Rachel stała wraz z przyjaciółmi bardzo blisko płonącego budynku. Żar buchających płomieni zmusił wszystkich do wycofania.

Stojąc teraz tak blisko Vincente, czuła się podobnie. Miała wrażenie, że liżą ją języki ognia i przypiekają kawałek po kawałku, aż w końcu całe jej ciało zamieni się w jedną płonącą pochodnię.

– Czyżbyś tak się spieszyła, że nie możesz nawet zjeść ze mną śniadania?

Nie czekając na przyzwolenie, odebrał od niej bagaże i postawił je z boku, po czym bezceremonialnie chwycił ją za łokieć i poprowadził na patio.

Powietrze było ciepłe, przesycone zapachem róż, ale nie tak upalne i duszne jak po południu..

– Musimy załatwić jeszcze sprawę twego wynagrodzenia – wyjaśnił, prowadząc ją do stolika. – Podaj mi numer swego nowojorskiego konta, a dopilnuję, by pieniądze zostały tam natychmiast przelane.

– Nie wezmę od ciebie pieniędzy!

Wymówiła te zapalczywe słowa w momencie, gdy przy stoliku pojawiła się pokojówka z tacą. Dziewczyna zawahała się i dopiero gdy Vincente de Riano nakazująco skinął głową, zaczęła ustawiać na stoliku talerze z bułkami, owocami i kawę. Ledwie skończyła układać sztućce, uciekła jak spłoszony ptak.

Rachel wciągnęła głęboko powietrze w płuca, nim przemówiła.

– Ofiarowałeś mi mieszkanie i utrzymanie podczas mojego pobytu w Hiszpanii – wyjaśniła. – Co więcej, miałam możliwość poznania mojej małej bratanicy. W żadnym razie nie chcę twoich pieniędzy… To ja powinnam być ci wdzięczna.

– Mimo wszystko przekażę ci te pieniądze. Moi prawnicy ustalą twój adres, skoro sama nie chcesz go podać.

– I tak nie zrobię z tych pieniędzy użytku! – rzuciła ostro.

– Do licha! – zaklął pod nosem, ze złością rzucił serwetkę na stół i uniósł się na krześle tak gwałtownie, że rozlał gorącą kawę. Rachel wykrzywiła twarz z bólu, ponieważ kilka kropel wrzątku poparzyło jej ramię.

– Madre de Dios! – znów zaklął, tym razem zły na siebie.

Chwycił serwetkę i zmoczył ją w stojącej w pobliżu konewce, po czym zaczął troskliwie przykładać ją do gołego ramienia Rachel.

– Przysięgam, nie chciałem zrobić ci krzywdy, pequena - wyznał ze skruchą.

– To była moja wina… – wyszeptała, onieśmielona. – Przykro mi, że cię obraziłam.

– To prawda, że znalazłaś sposób na wbijanie kolców w moją skórę. Ranisz mnie tak często…

A ty sądzisz, że mnie nie ranisz? – pomyślała z wielkim bólem w sercu.

Vincente ukląkł i znów przyłożył zimną serwetkę do jej ramienia. Patrzyła na jego pochyloną głowę o bujnych, czarnych włosach i wspominała tę chwilę, gdy wczepiała się w nie palcami. To przecież było tak niedawno… Dzisiejszej nocy. Teraz również pragnęła go dotknąć. Zamknęła mocno oczy, a dłonie zacisnęła w pięści, by się nie poruszyć, by nie krzyczeć o swej miłości, by nie zacząć go błagać…

– Rachel?

Głos Carmen dotarł do niej jak przez sen.

– Tio, czy coś się stało?

Rachel, zażenowana, wyrwała ramię z jego dłoni i skoczyła na równe nogi. W ferworze potrąciła krzesło i niechybnie by upadło, gdyby nie refleks gospodarza.

– Nic mi nie jest – wyjaśniła pospiesznie, zastanawiając się gorączkowo, dlaczego Vincente milczy jak zaklęty. Nerwowo odwróciła się do Carmen. – Kawa rozla…

Nie dokończyła, ponieważ Carmen nie zjawiła się na patio sama.

U jej boku stał mężczyzna, obejmując ją w pasie – mężczyzna prawie tak wysoki jak Vincente, szeroki w barach, z głową przyozdobioną gęstymi, złotymi włosami. Gdyby nie te włosy, pewnie by go nie poznała.

Przypatrywali się sobie dłuższą chwilę w milczeniu, jakby dopatrując się podobieństw i rejestrując różnice. Nie wiadomo, czyje oczy pierwsze napełniły się łzami.

– Brian!

Podbiegła ku jego wyciągniętym ramionom.

– Spanky! – Na wpół śmiejąc się, na wpół płacząc, wypowiedział to pieszczotliwe imię, obracając ją w kółko i w kółko.

A więc nie zapomniał…

I nagle, jakby zerwała się tama. Łzy płynęły po policzkach Rachel strumieniami, bezwstydnie obnażając jej głęboko skrywane uczucia, brat zaś kołysał ją w swych opiekuńczych ramionach. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, Brian przemówił zduszonym głosem:

– Jesteś taka piękna! I jakże wyrosłaś…

– A ty i Carmen tworzycie taką piękną parę… – odwdzięczyła mu się, z trudem dobywając głos. – A wasza córka będzie najpiękniejszą dziewczyną w Andaluzji!

Oczy Briana zajaśniały niebieskim światłem.

– Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem. – To chyba dlatego, że jest podobna do ciebie… – Nagle spoważniał, a na jego młodej twarzy pojawił się wyraz zmęczenia. Westchnął ciężko, a potem powiedział: – Zawsze chciałem wrócić, Spanky. Czy kiedykolwiek mi wybaczysz? Czy wybaczysz mi mój wyjazd? Zawsze chciałem wrócić, ale ból…

– Nie musisz mi niczego tłumaczyć – przerwała. – Wiem wszystko i rozumiem. Przez te sześć lat też przeszłam piekło… Poszukiwałam namiastki rodziny, zajmując się dziećmi innych ludzi… Nie proś mnie o przebaczenie. Lepiej podziękujmy Bogu, że się wreszcie odnaleźliśmy.

– Carmen powiedziała mi o matce… – Głos mu się załamał. – Och, już za późno, bym cokolwiek naprawił… – Cały drżał jak w febrze i Rachel próbowała go pocieszyć.

– Nie zapominaj, że to ona prosiła cię o wybaczenie – przemówiła czułym, łagodnym tonem. – Jestem pewna, że jeśli nas teraz widzi, jest bardzo szczęśliwa.

– Och, Boże, gdybym mógł w to uwierzyć!

– Uwierz, Brianie… To prawda. Wszystko, co powinieneś teraz zrobić, by nasza matka nadal się uśmiechała, to kochać Carmen i Luisę do końca swych dni.

– To żaden problem. – Ścisnął ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił ją ze swych ramion i podszedł do Carmen.

Vincente de Riano stał nieco z boku, przyglądając się im z niezgłębionym wyrazem swych inteligentnych oczu. Jeśli nadal odczuwał ból w skroniach lub cierpiał na zawroty głowy, niczego nie dawał po sobie poznać. Widocznie ta jego sławna hiszpańska duma mu na to nie pozwala, pomyślała Rachel z goryczą w sercu.

– Wiem, że moje wyjaśnienia będą mocno spóźnione – Brian zwrócił się do seńora de Riano – chciałbym jednak pana poinformować, że Carmen i ja wzięliśmy w tajemnicy ślub. Udzielił nam go przeor z La Rabidy w niedługi czas po tym, jak zacząłem u pana pracować…

Rachel nagle jęknęła tak głośno, że wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.

– Przeor nie wspomniał mi o tym ani słowem – wyszeptała zdumiona.

– Obiecał nam dyskrecję – wtrąciła szybko Carmen.

– Och, jestem taka szczęśliwa! Tak się cieszę, że wzięliście ślub! – Pełne emocji słowa Rachel rozdarły ciszę, która zaległa na patio.

Na twarzy Vincente de Riano nie zadrgał ani jeden mięsień, zupełnie, jakby ta bulwersująca wiadomość nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.

– To ja prosiłam Briana, żeby mnie poślubił – odezwała się Carmen, trwożnie spoglądając na wuja. – Wiedziałam, że nigdy nie wyrazisz na to zgody… Podobnie jak mój ojciec oczekiwałeś, że poślubię Raimundo. Ale ja zakochałam się w Brianie! Pokochałam go od pierwszego wejrzenia. Nawet nie wiedziałam, że miłość może być czymś tak pięknym i szalonym… Brian chciał cię prosić o moją rękę, ale mu na to nie pozwoliłam. Bałam się, że nas rozdzielisz… – Głos jej załamał się pod wpływem wspomnień i wobec złowieszczego milczenia wuja Vincente.

Rachel zadrżała. Jakże dobrze znała to uczucie lęku…

– Kocham pańską bratanicę, senor – odezwał się Brian z werwą. – Zamierzałem ciężko pracować w pańskim przedsiębiorstwie, aby zarobić na nasze utrzymanie i opłacić moje studia lingwistyczne…

– Studiowałeś, Brianie? – wtrąciła Rachel w nagłym przystępie radości.

Brian z powagą skinął głową.

– Najpierw w Perugii, a potem tutaj, w Kadyksie. Kiedy przeor dowiedział się, że mówię biegle po włosku i hiszpańsku, zachęcał mnie do dalszej nauki. On sam uczył łaciny, greki i języków romańskich i uważał, że ja także mogę zostać nauczycielem. Przysłał mnie do pana, senor de Riano, ponieważ wiedział, że u pana mogę więcej zarobić i dzięki temu kontynuować naukę.

– Matka zostawiła ci trochę pieniędzy, Brianie – wtrąciła Rachel. – Niezbyt to duża suma, ale z pewnością ci się przyda.

– Chciałam mu pomóc, ale mi na to nie pozwolił – powiedziała Carmen stłumionym głosem. – Jest tak samo uparty jak wuj Vincente.

Brian potrząsnął niecierpliwie głową i znów zwrócił się do senor a de Riano.

– Carmen nalegała, abyśmy zamieszkali w jej domu w Sewilli, aleja się nie zgodziłem. To była nasza pierwsza kłótnia…

Rachel przeniosła wzrok na seńora de Riano i wytrzymała jego badawcze spojrzenie. Mimowolnie uniosła trochę wyżej podbródek. Jej brat był i pozostał uczciwym młodym człowiekiem – takim, jakim go pamiętała z młodości.

– Do drugiej kłótni między nami doszło wówczas – ciągnął Brian z namysłem – gdy rozpętała się burza wokół kradzieży w przedsiębiorstwie. Dopiero po czterech miesiącach pracy zacząłem podejrzewać, że mój kolega, Lars, działa w przestępczej spółce i pana okrada. Nie miałem jednak dowodów, więc niczego jeszcze nie mogłem powiedzieć. Zacząłem natomiast bacznie obserwować Larsa. Szybko domyślił się, że go podejrzewam i zrozumiał, że niedługo zbiorę wystarczająco dużo dowodów, by złożyć na niego doniesienie. Aresztowano go, nim zdążyłem podzielić się z kimkolwiek swoimi obserwacjami. Wówczas Lars obciążył mnie, uważając, że tym samym zapewnia sobie moje milczenie. Gdy te plotki się rozeszły, Carmen wpadła w panikę… Bardzo się o nią bałem, ponieważ już wówczas oczekiwała naszego dziecka.

Wyjaśnienia Briana przyniosły ogromną ulgę sercu Rachel. Zawsze wiedziała, że był niewinny! Nie potrafiła jednak przejrzeć posępnej twarzy Vincente. Czy uwierzył jej bratu?

– Szalałem z niepokoju o Carmen – kontynuował Brian swoje zwierzenia. – Pierwszy lekarz, którego odwiedziliśmy, poinformował mnie, że Carmen ma zbyt wysokie ciśnienie i powinna stale być pod obserwacją lekarską. Powiedziałem jej wówczas, że o wszystkim z panem porozmawiam, senor… I wtedy znów doszło między nami do ostrej wymiany zdań. Ze strachu, żeby jej nie denerwować, przystałem w końcu na jej plan. Zgodziłem się wyjechać do Cordoby, do jej rodziców chrzestnych i pracować u nich do czasu, aż mój adwokat zbierze wystarczająco dużo dowodów, by mnie obronić przed sądem. Przysięgam jednak na wszystkie świętości, że zgodziłem się wyjechać tylko pod warunkiem, iż Carmen zamieszka z panem, seńor, i że przez cały czas będzie pod opieką medyczną.

Żarliwość, z jaką Brian przemawiał, wzruszyła Rachel do łez. Z pewnością i senora de Riano musiała chwycić za serce, ale niczego nie dał po sobie poznać i nadal stał nieruchomo jak głaz.

– Bogu niech będą dzięki, że mimo wszystko pan ją kocha – ciągnął Brian – i pomógł jej pan przejść tę ciężką próbę. Wiem, iż roztoczył pan nad nią i dzieckiem najczulszą opiekę i choćby z tego powodu do końca mych dni pozostanę pańskim dłużnikiem. Jeśli zaś chodzi o dowody potrzebne do oczyszczenia mego nazwiska, nareszcie je zdobyłem! – powiedział głosem drżącym z emocji, ale pełnym satysfakcji. – Za pozwoleniem, senor, chciałbym zamienić z panem kilka słów na osobności. Wśród pańskich pracowników znajduje się osoba, którą trzeba przesłuchać…

Nieoczekiwanie Rachel poczuła na sobie twardy wzrok Vincente i cała jej radość uleciała. Spojrzenie senora de Riano było chłodne i pełne rezerwy.

– Zdecyduj się, Rachel – powiedział cierpkim tonem. – Czy mam teraz odwieźć cię na lotnisko, czy też polecisz późniejszym samolotem?

– Na lotnisko? – spytała Carmen z twarzą pobladłą z przestrachu.

Wargi senora de Riano wykrzywił blady uśmiech.

– Owszem, nasza opiekunka do dziecka planuje jeszcze dziś odlecieć do Stanów. Jej spakowane torby stoją za drzwiami, verdad?